slajdshow_01 slajdshow_02 slajdshow_03 slajdshow_04 slajdshow_05 slajdshow_06 slajdshow_07

Gruzja 2017 cz. 8

2017 gruzja cz8

Jazda po stolicy Gruzji nie należy do najłatwiejszych. Słabe oznakowanie, duży ruch oraz niesubordynacja gruzińskich kierowców powoduje, że prowadzenie auta dostarcza "mnóstwa doznań" 
Wyjeżdżając z Tbilisi w kierunku Tuszetii przejeżdżamy w pobliżu chyba największej giełdy samochodowej w Gruzji. Przez parę kilometrów ciągną się place z używanymi samochodami z całej Europy i częsci Azji.
Jako, że jadę tylko na "analogowej mapie" tzn. papierowej prowadzę dość uważnie, żeby nie przegapić odpowiedniego skrzyżowania. Zjeżdżamy z S5 [niby szybkiego ruchu] na zwykłą drogą nr 38. Nawet dzisiaj pisząc ten tekst, pokonanie 190 km dzielące Tbilisi od Omalo zajmie nam ok. 5 godzin [wg google]. Gdzieś na stacji dolewam paliwa oraz korzystam z free wifi gdzie udaje mi się ściągnąć na tablet mapę dojazdu do przełęczy Abano. Potem już mapa tylko działa z trybie offline. Godzina jest jeszcze w miarę wczesna więc robimy sobie szybką kawę gdzieś na poboczu. Ruch również jest umiarkowany. Pogoda piękna, my piękni i młodzi, widoki wspaniałe. No żyć nie umierać, po prostu sielanka.
Ale coraz bardziej po cichutku zaczynam odczuwać dyskomfort czekającej mnie przygody. Wjazdu na wcześniej wspominaną przełęcz Abano. Prawie 3 km w górę po skalnych półkach. Robię dobrą minę do złej gry. Zaciskam poślady i ruszamy. Droga wiedzie delikatnie pod górę. Ciągle pniemy się coraz wyżej i droga staje się coraz bardziej stroma. Aż żałuję że nie jadę w tym momencie jakąś dużą amerykańską V8-mką. Jakimś muscle carem z lat 70., ale jadę swoim Patrolem 4.2TD który daje równie wiele frajdy z jazdy! Jak nie więcej.
Po drodze mijamy ruiny twierdzy Udżarma. Ale nie czas na zwiedzanie kiedy wyzwanie jest ciągle przed nami. Kierując się na Pshaveli mijamy Monastyr Alaverdi , najważniejszą świątynię całej Kachetii. Obiekt wart zwiedzenia.
Zaraz za miasteczkiem kończy się asfalt i zaczyna szutrówka. Całkiem przyjemna, spokojna, szeroka w miarę równa. Spuszczam ciśnienie do 1,5 i w drogę. Droga wiedzie wzdłuż wąwozu którym płynie rwąca rzeka. Nasz szlak pnie się ciągle w górę, z jednej strony mam pionową ścianę a z drugiej drzewa które nam zasłaniają widoki [choć wcale mnie to nie martwi]. Na razie dość łagodnie wspinamy się pod górę. Ale ciągle pod górę. Przerzucam biegami z dwójki na trójkę i z powrotem. Co się rozpędzę na trójce to mam zakręt 180 stopni i znów redukcja na dwójkę. I tak cały czas. Nawierzchnia z równej zrobiła się dość wyboista i nie równa. Włączam reduktor i na dwójce już zostanę prawie do szczytu. Co jakiś czas auto obmywa woda z mini wodospadów spadających ze skał. W pewnym momencie doganiam Toyotę HZJ78 tzw. BushTaxi która z mozołem wiezie w górę turystów. Załadowana ponad miarę dość niebezpiecznie się kołysze na boki, dodam że BushTaxi to fajne auto długością podobne do Patrola GR LWB lecz o 20-30 cm węższe. Co powoduje to kołysanie na boki. Jako,że raczej nie ma miejsca na wyprzedzenie [i wcale nie mam na to ochoty] to mozolnie powolutku jadę za mym chwilowym przewodnikiem. Na wysokości mniej więcej 1900 m kończą się drzewa i zaczynają krzewy, również Toyota skręca po drodze do "Turbazy" i znów jadę sam. Droga wycięta z zboczu góry na szerokość samochodu, no może szerzej. Niestety nie mam odwagi podziwiać panoramy, gdyż skupiam się na drodze przede mną. Nie wiem,czy pisałem wcześniej, ale mam pewną przypadłość z lekka psychiczną. Mam ogromny lęk wysokości! No niestety. Dlatego wcale się rewelacyjnie nie czuję tu gdzie się obecnie znajduję. Ale że "rycerze hadcoru walczą do oporu!" więc jadę, walczę, napieram przed siebie. Toczę wewnętrzną walkę z dumy ze strachem i rozsądku z byciem fajnym.
Droga robi się coraz bardziej stroma i niektóre "agrawy" [zakręty 180 stopni] robię na dwa razy. Nagle za kolejnym zakrętem doganiam potężnego Kamaza 6x6. Na otwartej pace wiezie z 15 turystów z plecakami. Nie mam zielonego pojęcia jak szofer tego potwora sie mieścił na tej drodze. Ale robił to wyśmienicie! Po paruset metrach Kamaz zjeżdża z drogi do następnej "Turbazy" i do przełęczy Abano jadę już sam. Po drodze mijam parę przydrożnych kapliczek z nazwiskami ludzi którym się nie udało szczęśliwie z tej drogi wrócić do domu. Na wielu zakrętach przejeżdżam przez strumienie które płynąc w dół zabierają ze sobą materiał skalny z którego zbudowana jest droga. Tak więc każdy przejazd przez strumyk, rzeczkę powoduje dreszcz emocji powodowany niebezpiecznym bujaniem się na boki naszego Patrola. Droga stała się równiejsza a widoki zapierające dech w piersiach. Jesteśmy około 2500 km w górę i mamy przed sobą przestrzeń tak ogromną, jak tylko mogę sobie to wyobrazić. Temperatura oczywiście też spadła. Na termometrze około 15-17 stopni. U podnóża było 15 stopni więcej.
Wreszcie po trzygodzinnej wycięczającej wspinaczce osiągamy swój cel podróży. Staję na przełęczy Abano. 2963 m npm., taką wysokość sobie przyjąłem i już!
Sama przełęcz to żadna rewelacja, jakiś barak i urządzenia meteo. Nawet stosownego znaku aby "sweetfocie" strzelić nie ma. No normalnie żenada. Ja tu walczę z przeciwnościami losu i własną naturą a tu taka bida. ...i kto mi uwierzy w mój wyczyn !?

Jako,że mamy godzinę około 16 podejmujemy decyzję, że zjeżdżamy z przełęczy z powrotem do Pshaveli. A architektura wioski Omalo nie bardzo mnie interesowała to raz, a dwa do tej wioski miałem jeszcze ok 40 km [czyli jakieś 2-3 godziny drogi]. Tak więc ruszamy w dół. Zdecydowanie lepiej się samochodem wspinać niż zjeżdżać, ale że trasa jest już mi poznana zjazd nie przysparza większych trudności. Po drodze jeszcze staram się pomóc poznanym Litwinom którzy "złapali gumę" w swoim pick-upie przy okazji kłócąc się niemiłosiernie na temat usunięcia usterki. Dodam, że podnoszenie samochodu podnośnikiem na dość stromej drodze nie zabezpieczając go przed stoczeniem się w dół, uważam za wielką głupotę; ale cóż, przestałem już zbawiać świat swoimi naukami. I dalej na reduktorze w dół, powolutku z szacunkiem kulamy się przed siebie. Po 2-3 godzinach stajemy na miejscu biwakowym nad rzeką obok imprezującej gruzińskiej rodziny.
Mamy czas na uspokojenie nerwów, zmianę pieluchomajt u kierowcy i szybki pyszny obiad.
Opuszczamy górskie tereny Tuszetii i kierujemy się do Kachetii
Do celu podróży mamy około 160 km, czyli w gruzińskich realiach 3 i pół do czterech godzin jazdy…

 Ciąg dalszy w dziewiątej części opowieści