slajdshow_01 slajdshow_02 slajdshow_03 slajdshow_04 slajdshow_05 slajdshow_06 slajdshow_07

Gruzja 2017 cz. 5

2017 gruzja cz5

...Wczesnym rankiem po wyśmienitym śniadaniu pakuję klamoty do samochodu. Wypoczęci, wyspani i w dobrych humorach zbieramy się do drogi. Znów wracamy w góry. Przy okazji pakowania poznajemy małżeństwo z Małopolski [chyba z Krakowa] z dwójką małych dzieci. Podróżują wynajętym Pajero. Okazuje się, że także maja Patrola w domu ale się nie odważyli jechać w tak wymagającą podróż.
Z Gori kierujemy się na sławną gruzińska Drogę Wojenną. Wskakujemy na autostradę [kolejne 65 km autostrady] aby na przedmieściach Tbilisi odbić na "trójkę" w kierunku rosyjskiej Inguszetii. Na jednopasmówce ponownie toczy się walka z innymi użytkownikami drogi którzy interpretują przepisy ruchu drogowego na swój sposób. Znów wyprzedzanie na trzeciego, zajeżdżanie przed maską, zwyczajowe trąbienie. Odnośnie trąbienia na ulicy: to nie jest trąbienie typu "sp.....aj s....ynu z mojej drogi, lub jak k....a jedziesz ch...u !, to jest przeważnie podwójny krótki sygnał ostrzegawczy używany zazwyczaj przy wyprzedzaniu. I który mówi: uważaj, wyprzedzam Cię kolego! I oczywiście nie ma w tym nic zdrożnego, każdy tak robi.
Po drodze pojawia się po prawej stronie elektrownia wodna, a za nią piękny zalew z turkusową barwą toni. Dość spory akwen wodny który się ciągnie parę kilometrów. Koniecznie trzeba zatrzymać się przy twierdzy Ananuri. To jeden z ważniejszych zabytków Gruzji. Obiekt pochodzi z XVI wieku i stanowi doskonały przerywnik w podróży do Kazbegi.
Po szybkim zwiedzaniu nasz Patrol wiezie nas dalej ku przygodzie. Krajobraz się zaczyna powoli zmieniać z nizinnego w górski. Trasa z prostej z łagodnymi łukami przechodzi w strome podjazdy i "180 stopniowe agrawy" czyli ostre zakręty. Ruch w miarę umiarkowany, na asfaltowych podjazdach wreszcie mogę sprawdzić słuszność modyfikacji mojego czterolitrowego diesla spod maski. Dołożenie turbiny okazało się jak najbardziej uzasadnione! Dodatkowo dźwięk z 3" wydechu powoduje ciarki na plecach.
Dojeżdżamy do jednej z bardziej fotografowanych budowli Gruzji. Pomnika przyjaźni. Dość dziwna budowla i wg mojej subiektywnej opinii raczej szpecąca okolicę. Niestety, okolice pomnika to teraz po prostu jarmark z pamiątkami i straganami z żarciem. Kawałek dalej przejeżdżamy przez przełęcz Jvari czyli Przełęcz Krzyżową jest to 2379 m npm. Oczywiście konieczna fotka i dalej już w dół ku Kazbegi. Jadąc dalej docieramy do miejsca gdzie zatrzymuje się każdy jadący tą drogą. To taki dziwny potężny naciek z wód wapiennych o kolorze różowym, czy jakimś takim. Wiele osób po tym się przechadza na boso. Do Kazbegi mamy około 40 km. Dookoła nas piękna zielona dolina którą wiedzie droga z malowniczymi ośnieżonymi szczytami. Wczesnym popołudniem wjeżdżamy do Kazbegi a dokładniej do Stepantsmindy. Mijamy dość mało interesujące miasteczko i kierujemy się na drogę do klasztoru Cminda Sameba. Podjazd w dobrych warunkach, bez korków po drodze zajmuje ok. 20-30 minut.
Niestety, muszę się ustawić na końcu konwoju aut wiozących na górę leniwych turystów którym nie chciało się iść piechotą. Lokalesi niechętnie na mnie spoglądają i wręcz starają się uniemożliwić mi spokojny wjazd. Dlatego rodzi się mała spina i ścigam się ze starym Pajero II pod górę. Oczywiście doładowany 4,2 nie daje żadnych szans pażdzieżowi 2,8. Niestety chwila nieuwagi i nieznajomości podjazdu skutkuje wywaleniem mnie z konwoju na koniec.
Sam podjazd jest dość wymagający ze względu na szerokość podjazdu oraz na bardzo nierówną "nawierzchnię" pełną kamieni różnej wielkości oraz wymytych przez wodę dość pokaźnych jam. Do tego dochodzą mijanki z autami zjeżdżającymi z góry. Jest dość wąsko, czasami nawet bardzo wąsko. Po wjechaniu na górę ukazuje się przed oczami piękna dolina z malowniczym klasztorem w tle. Oczywiście pod klasztorem stoi mnóstwo minibusów które wwiozły turystów. Tak przy okazji: najbardziej popularnym minibusem w Gruzji jest Mitsubishi Delica 4x4 koniecznie z kierownicą po prawej stronie. Chyba wszystkie Deliki z Japonii jeżdżą po Gruzji.
Klasztor Cminda Sameba to raczej niewielka budowla ale z pięknymi wnętrzami. Widok z klasztoru w dolinę zapiera dech w piersiach oczywiście nie pierwszy i nie ostatni raz jak się okazuje.
Pod klasztorem zapoznaję lokalnego "szefa wszystkich szefów" Vasilego Kuszaszvilego. On wie wszystko, załatwi wszystko i się go wszyscy słuchają , a jeździ jakimś takim dziwnym jakby "Sparkiem 4x4". Pożyczam mu kompresor, bo "złapał kapcia" przy okazji ucinając pogawędkę. Po zjeździe w dół dokupujemy produkty żywnościowe i jak by było mało górskich dróg jedziemy do Juty 2150 m npm. Po co? Nie wiem, podobno jest tam fajny camping.
Zabieramy na stopa parę młodych Rosjan, chłopaka i dziewczynę idących właśnie do Juty. Od dwóch miesięcy podróżują z Leningradu przez Moskwę do Gruzji. Droga do Juty okazała się bardziej wymagająca niż się spodziewałem. Szerokość ledwo na Patrola ostro pnąca się ku górze. Oczywiście bardzo nierówna z licznymi trawersami. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać czy nie wycofać. Ale to by było chyba jeszcze głupsze rozwiązanie od jazdy przed siebie. W Jucie okazuje się, że mało kto tu przyjeżdża samochodem a camping jest 800 m wyżej. A dojazdu tam nie ma. Tylko pieszo. Żegnamy się więc z naszymi autostopowiczami i rozpoczynam mozolny zjazd w dół. Szukając miejsca na nocleg docieramy do Sno. Niestety ta wioska wywarła na nas przygnębiające wrażenie. Ciasnota, bałagan, podejrzliwe spojrzenia mieszkańców. Opuściliśmy to nieprzyjazne miejsce jadąc w kierunku Stepantsmindy.
Wieczorem "rozbijamy obóz" na dwa kilometry od Stepantsmindy. W jakimś takim dziwnym miejscu z domkiem z płyty wiórowej obok nas w którym mieszkał pasterz koni…

Ciąg dalszy w szóstej części opowieści