slajdshow_01 slajdshow_02 slajdshow_03 slajdshow_04 slajdshow_05 slajdshow_06 slajdshow_07

Maroko 2019 cz.1

2019 maroko cz1Dlaczego akurat Maroko ? 
Zawsze mnie kręciło pojeżdzić po Saharze i przejechać się trasą Dakaru. Poza tym łyk Orientu jak by nie patrzeć.
Decyzja zapadła. Jedziemy do Maroka.
Wyruszyliśmy w drugi dzień świąt Bożego narodzenia. Do promu mamy około 2800 km. Naszym celem jest Almeria.
Pierwszy nocleg mamy w Dobel [Szwarcwald] na samym południu Niemiec. Mniej więcej 900 km. Jazda po niemieckich autostradach jest spokojna i przewidywalna. Się jedzie "jak po sznurku". Trochę nużąco ale bezpiecznie. Całą drogę towarzyszy nam deszcz. Dobrze,że temp sa na plusie. W Dobel sie pojawiamy około 21. Hotel z bookingu, żadna rewelacja. Ale aby się przespać wystarczy w zupełności.
Rano szybkie śniadanie i ruszamy dalej. Przed nami "szmat drogi", 1000 km. Musimy dotrzeć do Perpignan nad morzem Śródziemnym. Zaczynają się francuskie autostrady a wraz z nimi zaczynają się opłaty za przejazd.Na bramkach można płacić spokojnie kartami płatniczymi. Postoje mamy na czas tankowania oraz na krótkie spacery z psem. Psem rasy Sznaucer miniaturowy który zagościł w naszej rodzinie 7 miesięcy wczesniej.
Po południu docieramy do Lyonu. Wielkie miasto z wielkimi korkami udaje sie przejechać w miarę płynnie. Autostrady się zapełniły ale jedzie się spokojnie. Cały czas trzymając ok 110 km/h wg wskazań GPS . Wysoka prędkość, wysokie spalanie. Trudno. Pędzimy dalej. Na miejsce docieramy około 22. Przy okazji mamy "farta", na bramkach zjazdowych z autostrady protestują "żółte kamizelki" i ostatni odcinek drogi jedziemy za darmo. Protestujacy odbierają nam ticket i życzą szerokiej drogi. 35 Euro zostaje w kieszeni.
Temperatura całkiem przyjemna, około 14 stopni. Hotel tani, znanej sieci. Pokoik dość klaustrofobiczny ale nam wystarczy aby zregenerować siły przed dalszą drogą.
Rano ruszamy w teoretycznie ostatni odcinek "dojazdówki" do promu. Niestety,hiszpańskie bramki autostradowe nie przyjmują naszych kart płatniczych. Tylko gotówka. Przez chwilę rezygnuję z autostrad na rzecz "nacjonalek" czyli dróg szybkiego ruchu które przebiegają niemal równolegle z autostradą. Po pewnym czasie wracam na autostradę, jazda nimi jest zdecydowanie szybsza. Mniej wiecej 100 km przed Barceloną stajemy na krótki popas na stacji benzynowej Girona Sud. Niestety, postój okazuje się brzemienny w skutkach. Pierdoleni złodzieje kradną nam z samochodu Agnieszki plecak z całą jego zawartością min wszystkimi naszymi dokumentami.
Nasz wyjazd w trzecim dniu został na tą chwilę zakończony....*
Wszystkie perturbacje zawiązane z kradzieżą i odzyskaniem dokumentów trwały z pięć godzin i już wiem,że nie dotrzemy tego dnia do Almerii. Na nocleg stajemy po drodze w Alicante. Pięknym śródziemnomorskim mieście.
Rano startujemy w ostatni odcinek dojazdówki, ostatnie 300 km Unii Europejskiej. Do portu docieramy wczesnym popołudniem. Spotykamy pozostałych uczestników naszego wyjazdu. Jeszcze zaprowiantowanie w alkohol i wjeżdżamy na prom. Na pokładzie okazuje się,że muszę przemycić naszą Shirę do kajuty, ponieważ psom wstęp do kajut wzbroniony. Trochę to komicznie wygląda ale się udaje.
Na ląd afrykański zjeżdżamy o świcie [czyli około 8.30] i trafiamy na przejście graniczne Melila-Nador. Port Melila jest częścią Hiszpanii.
Widziałem wiele przejść granicznych Unii Europejskiej, ale to przechodzi wszelkie pojęcie. Cztery "bramki" mnóstwo ludzi po cywilnemu i mundurowych i każdy z nich chce Twoje dokumenty. Oczywiście angielski jest nie rozumiany. Tylko arabski lub francuski. Armagedon. Dokumenty są przekazywane od jednego do drugiego i bardzo trudno jest ich pilnować u kogo aktualnie są. Cały korowód graniczny trwa w naszym przypadku około 2 godzin [tylko walki z biurokracją, nie licząc stania w kolejce do przejścia]. W południe wjeżdżamy na terytorium Maroka. Jesteśmy w Nadorze, odwiedzamy kantor i wymiana kasy na Dirhamy. Mniej więcej 10 do 1 z Euro. Wyjeżdżając z Nadoru trafiamy na niedzielny targ. I kolejne zderzenie z marokańską rzeczywistością. Targ się ciągnie około 5 km po obu stronach drogi. Tysiące mężczyzn przechadzający się po drodze. A na targu cały złom z Europy połączony z owocami i stosami ubrań leżącymi bezpośrednio na ziemi. Koszmar, po prostu koszmar. Ruszyliśmy w głąb Maroka. Wzdłuż wschodniej granicy jechaliśmy na południe.

 

 Piotr Machowski

 

a01.jpga02.jpga03.jpga04.jpga05.jpga06.jpga07.jpga08.jpga09.jpga10.jpg