slajdshow_01 slajdshow_02 slajdshow_03 slajdshow_04 slajdshow_05 slajdshow_06 slajdshow_07

Gruzja 2017 cz. 1

... Do granicy z Gruzją dojeżdżamy po czterech dniach jazdy. Już na kilkanaście km przed przejściem jedziemy wzdłuż kolejki samochodów ciężarowych [TIRów], trochę mina mi rzednie. Jak sobie myślę, że będę musiał zaraz stanąć w tej kolejce. Ale jedziemy ciągle do przodu. Moje zmęczenie sięga zenitu, ponieważ wystartowałem 19 godzin i 1250 km wcześniej z Sile spod Istambułu.
Wreszcie po przejechaniu ostatniego tunelu na trasie wjeżdżamy na przejście graniczne Sarpi pomiędzy Turcją i Gruzją.
Takiego bałaganu w życiu nie widziałem, pomimo 2 w nocy straszny harmider, gwar ludzi, klaksony krzyki i cholera wie co jeszcze.
Ustawiam się grzecznie w kolejce, co paręnaście minut podjeżdżam pięć -dziesięć metrów do przodu, wiec o nawet krótkiej drzemce nie ma mowy, bo wypadnę z kolejki.
Około piątej wjeżdżamy do Gruzji. Trzeba gdzieś stanąć na nocleg, dość szybko przejeżdżamy przez Batumi i parkuję nad brzegiem morza w Makhinjauri, na czyjejś posesji. Nie było kogo zapytać czy można. Rano oczywiście spotykam właścicieli i uzyskuję zgodę. Szum morza momentalnie nas usypia.
Około 9 budzimy się zlani potem w namiocie, jak by nie patrzeć jesteśmy nad morzem Czarnym w Gruzji więc i temp są gruzińskie .
Po paru telefonach spotykamy resztę grupy i rozbijamy się namiotami na campingu w Tsikhisdziri ok 25 km za Batumi i z 10 przed Kobuleti.
Potrzebujemy wszyscy dwóch dni odpoczynku po tym czterodniowym rajdzie przez całą Europę.
Nasz camping to żadna rewelacja, ot trochę zadrzewionego terenu ulokowanego pomiędzy brzegiem morza a ruchliwą drogą i uczęszczaną linią kolejową. Ale mamy własny wucet oraz prysznic. Dodatkowo właściciele prowadzą restaurację z zajebistym gruzińskim żarciem.
Po rozlokowaniu się i kąpieli w morzu wynajmujemy za niewielkie pieniądze busika Vito z kierowcą i jedziemy zwiedzać. Nasze samochody zostają na campingu. Im też się należy odpoczynek.
Nasz kierowca-przewodnik Grigorij [tak sobie go nazwałem, gdyż jego imię było nie do wypowiedzenia] wiezie nas do największej atrakcji turystycznej Adżarii [krainy w której przebywamy] wodospadu Machuncesi, który ma podobno 70 m. Po dojechaniu na miejsce szału ni ma! No wodospad niby jest, ale 70 metrów to on raczej nie ma, jest za to tłum ludzi, bardzo różnobarwny tłum. Oczywiście okolicznościowe foty, szybki przegląd dziesiątek straganów głównie z jedzeniem i wracamy do Batumi. Grigori nas wysadza na początku [a może końcu] 7 kilometrowej pięknej nadmorskiej promenady. Żar się z nieba leje, tak około 35 stopni. Chmur brak. Promenada jest po prostu zajebista!
Z lewej plaża, raczej kamienista niż piaszczysta, z prawej budynki na przemian nowoczesne z stali, aluminium i szkła z zabytkowymi z przełomu wieków. Po parogodzinnym spacerze i paru kuflach piwa decydujemy się zobaczyć Batumi od strony morza. Po rejsie zadowoleni z mijającego dnia wracamy busikiem Vito na camping.
Oczywiście siadamy w "naszej restauracji" i biesiada trwa do późnych godzin nocnych. Biesiada oczywiście zakrapiana lokalnym winem oraz koniakiem. Rano głowy niestety bolą. No cóż, pić to trza umić.
Jeszcze po drodze do Gruzji, drugiego dnia podróży, w Serbii okazuje się ze simmering na wyjściu z reduktora się rozszczelnił. I mam wyciek oleju przekładniowego, trochę kiepska to informacja mając przed sobą 10 tyś km.
Tak więc po zasięgnięciu informacji, znajduję w Batumi warsztat który ogarnia terenówki. Rzeczywiście mechanik Grigorij zna się na robocie, dość sprawnie wymienia uszczelnienie wraz z przetoczeniem powierzchni na której ów simmering pracuje. Płacę 30 Lari i zadowolony wracam na camping.
Ruch drogowy w Gruzji, a dokładniej w Batumi to koszmar. Koszmar z najczarniejszych snów. Piesi nie mają ŻADNYCH praw. Od kierowcy-przewodnika Grigorija usłyszałem że "pieszochody prygajut kak zajcy czieriez ulicu". Jadąc samochodem ulicami Batumi trzeba mieć oczy dookoła głowy i bardzo mocno się stosować do zasady ograniczonego zaufania.
Wieczorem znów siadamy w "naszej restauracji" i delektujemy się wyśmienitymi smakami gruzińskiej kuchni połączonej z lokalnymi wyrobami spirytusowymi. Nazajutrz wyruszamy w góry. Jedziemy do Svanetii...

gruzja2017_cz1_001.jpggruzja2017_cz1_002.jpggruzja2017_cz1_003.jpggruzja2017_cz1_004.jpggruzja2017_cz1_005.jpggruzja2017_cz1_006.jpggruzja2017_cz1_007.jpggruzja2017_cz1_008.jpggruzja2017_cz1_009.jpggruzja2017_cz1_010.jpggruzja2017_cz1_011.jpggruzja2017_cz1_012.jpggruzja2017_cz1_013.jpggruzja2017_cz1_014.jpggruzja2017_cz1_015.jpg


Ciąg dalszy w drugiej części opowieści