slajdshow_01 slajdshow_02 slajdshow_03 slajdshow_04 slajdshow_05 slajdshow_06 slajdshow_07

Grecja cz. 4

....Z Kato Alisos ruszamy w kierunku "łącznika" Peloponezu z kontynentalna Grecją. Tym łącznikiem jest wspaniały most Rio-Andirio. To najdłuższy wantowy most świata [2880 m]. Przejazd nim robi wrażenie. Niestety taka przyjemność kosztuje ok. 13 euro za samochód. Za mostem kolejne tankowanie i kierunek na Mesalongi. Normalna droga krajowa o sporym ruchu i zwyczajowym fatalnym oznakowaniu. Temperatura zwyczajowo w okolicach 37-40 stopni. Co chwila długie podjazdy i "walka z Tirami". Teren zdecydowanie górzysty. Mój 4,2 za każdym razem na podjazdach zostawia długą czarna smugę. Zachodnie wybrzeże jest wg mojej subiektywnej opinii ciekawsze od przereklamowanego wschodniego wybrzeża z zatłoczoną "rivierą olimpijską". Droga w sporej części wiedzie nad samym morzem. Jadąc mijamy małe ciche plaże, bardzo często kompletnie bezludne. Na wiele z nich jest możliwość zjazdu oraz noclegu. Dojeżdzamy do zalewu Amvrakikos i do miasta Preveza. 
Jadąc krótszą droga przejeżdżamy płatnym tunelem który ma wylot w pobliżu wielkiej bazy wojskowej z wojskowym lotniskiem. Przy okazji widzimy lądującego Awacs'a.
Parę kilometrów za Prevezą wjeżdżamy na camping Village w wiosce Kalamitsi. Cichy czysty zadbany camping z własnym dużym basenem. Plaża odległa o 100 m raczej nie zachęcała do kąpieli z powodu wielkiej ilości wodorostów na plaży oraz ogromnych głazów w wodzie. Wieczorem zwyczajowo nie może się obyć bez grilla oraz napoi wysokoprocentowych. Okazało się, że w greckim sklepie mięsnym można kupić gotowe szaszłyki [suvlaki] już ponabijane na drewniane patyczki. Okazało się też, że bardzo smaczne i co ważne w miarę przyzwoitej cenie za kg.
Trzeciego dnia rano ruszamy dalej na północ. Kierunek Meteory. Kierujemy się drogami krajowymi na Ioaninę aby dalej pojechać już autostradą A2 w kierunku wschodnim.
W okolicach Metsowa odbiliśmy w kierunku Kalambaki. ...i "całkiem przypadkiem" wbiliśmy się na wysokogórskie ścieżki na wysokość ok. 2200 m. Bardzo fajne dróżki. Przy okazji dotarliśmy pod narciarskie stoki z wyciągami. Nie spodziewałem się że w Grecji można szusować na nartach. Co ciekawsze na końcu tej drogi okazało się że jest ona zamknięta dla ruchu. Coś tam pisali, że niebezpieczna, ze stroma. Ale od drugiej strony zakazu wjazdu nie było. Ten przejazd dostarczył nam wielu wrażeń. Popołudniem dotarliśmy do Kastraki na camping Vrachos.
Camping położony u podnóża kompleksu Meteorów. Po całodniowej wyczerpującej psychicznie jeździe bardzo miło jest sobie usiąść w lokalnej knajpce i przy dźwiękach greckiej muzyki zwilżyć gardło zimnym piwem. Po krótkiej nocy około 7 rano wyruszamy bez śniadania z campingu na zwiedzanie sławnych monastyrów. Na pierwszy ogień idzie Varlaam, potem Matamorfosis i na koniec Agios Nikolaos.
Meteory to miejsce które trzeba koniecznie odwiedzić, pomimo tłumów turystów, kosmicznych cen i setek schodów. Atmosfera oraz widoki wszystkie te niedogodności rewanżują.
Po parogodzinnej uczcie duchowej lądujemy w poleconej przez lokalesa małej knajpce na wczesnym obiedzie. To nasz ostatni obiad na terytorium Grecji. Więc i menu staramy się mieć zróżnicowane.
U podnóża Meteorów następuje również nasze pożegnanie z Iwoną oraz Romkiem. Wracają oni inna droga niż my. Chcąc przy okazji jeszcze coś zwiedzić i zobaczyć.
Wieczorem docieramy na ostatni nocleg w Grecji. Camping w wiosce Makrigialos strasznie ciasny i zwyczajowo bez "przestrzeni życiowej". Przy okazji spotykamy ekipę z Warszawy, sympatyczną rodzinkę podróżująca Toyotą 70-tką. Parę wieczornych browarków, parę godzin opowieści i czas spać.
Rano po szybkiej kąpieli w morzu [oraz pod prysznicem ;-) ] ruszamy na północ, do Polski, do naszego kochanego Szczecina. Znów "bałkańskim korytarzem".
Saloniki, granica Macedonia, kładę ogień na tłoki, kilometry upływają. Wjeżdżamy do Serbii. ...i znów autostrada. Trzymam prędkość w granicach 105-110 km/h. Auto pracuje bez zarzutu. Po drodze jakiś obiad, i dalej przed siebie. Późnym popołudniem docieramy do Belgradu. Decydujemy się na nocleg i docieramy na camping Dunav na wysokim brzegu Dunaju. Wieczorem przeżywamy zmasowany atak serbskich wściekłych komarów. Rano po śniadaniu ruszamy dalej. Docieramy do granicy z Unią europejską. I niestety granica nas zatrzymuje na 2 godziny. [Dlaczego tak jest, że wszystkie pasy obok twojego samochodu przesuwają się do przodu prędzej???]
Wjeżdżamy na teren Unii. Jakoś tak od razu się przyjemniej robi, bo i ruch jakby spokojniejszy i oznakowanie bardziej przejrzyste. Paręset km terytorium Wegier szybko mija. Kawałek Słowacji jeszcze szybciej. Docieramy pod Brno i znajdujemy tam cichy Autokamp Erika. Ciche fajne miejsce na nocleg z sympatycznym właścicielem oraz własną pijalną piwa ;-)
Skacowany poranek rekompensujemy dobrymi humorami. Do domu tylko ok 800 km, Cóż to jest ?!
Znów autostrada Brno, Praga, Berlin i wreszcie SZCZECIN.

Małe podsumowanie
Odległość przejechana około 6000 km
Paliwo około 900 l
śr. spalanie 15 l
Usterki sprzętu - brak

Ceny:
winety śr. 17 euro [unia]
autostrady w Grecji - tragicznie drogie
paliwo w Grecji - porównywalna cena jak w Polsce
campingi w Grecji 25-30 euro za 3 os+samochód z namiotem dachowym
1kg pomidorów przy lokalnej drodze - 2 euro
lód na stacji benzynowej - 2 euro
0,7 Absoluta w markecie 18 euro

Czy żałuję?
Nie, bardzo fajny wyjazd w towarzystwie Iwony i Romka, mnóstwo wrażeń, dotykanie własnoręcznie historii o której się uczyłem 30 lat temu w liceum.
Plaże to jedna wielka porażka.
Jeżeli wrócę do Grecji to na zachodnie wybrzeże i na Peloponez.

Piotrek Machowski