slajdshow_01 slajdshow_02 slajdshow_03 slajdshow_04 slajdshow_05 slajdshow_06 slajdshow_07

Albania 2015 okiem 'Prezesa' cz. 3

Nastąpiła wśród nas konsternacja spotęgowana tragedią czeskiej pary sprzed parunastu dni. Po chwili pojawia się starszy brat dziewczęcia i łamaną angielszczyzną zaprasza nas na swoja posesję kawałek drogi w górę. Niestety, owa posesja okazała się totalną pomyłką, miejsca było tylko na dwa samochody. Tak więc pożegnaliśmy albańskie rodzeństwo i ruszyliśmy dalej. Po drodze spotykamy dwóch motocyklistów z Polski na BMW GS1200. Oczywiście zwyczajowa parominutowa pogawędka i życzenie szerokiej drogi. Wieczór się zbliżał wielkimi krokami, a my nadal nie mieliśmy noclegu. Teren dookoła był bardzo górzysty i ciężko było znaleźć cokolwiek do zatrzymania się. Tym bardziej, że była nas dość spora gromadka. "Doktor" znalazł nawet jedno miejsce, ale gremialnie decydujemy się dojechać do jakiejś osady ludzkiej i tak posuwamy się naprzód w kierunku bliżej nieokreślonym. Automapa podpowiada nam "Szkodra 22 godziny jazdy". W sumie daleko nie jest, ale odległość w albańskich górach mierzy się w czasie dojazdu. Na krótkim postoju wysyłamy Ryśka i Sylwka na zwiad do potencjalnie najbliższej wioski. Jesteśmy cały czas w kontakcie CB z chłopakami. Po około godzinie słyszymy poprzez trzaski: "napierajcie na dół, tylko uważajcie..." i tu opis potencjalnych zagrożeń na drodze która prowadzi do osady. Zagrożenia takie zwyczajowe, czyli: osuwiska, bardzo wąska drożynka, wystające skały i oczywiście czyhające przepaście. Nasza noclegowa miejscówka to podwórko u albańskiej rodziny. Kapitalny równy plac, otoczony pszczelimi ulami w pobliżu domu owej albańskiej rodziny.
Oczywiście w ciągu paru chwil pojawiają się na podwórku stoły, na stołach różnego rodzaju alkohole (piwo, wódka rakija) i zagrycha. Naszą tłumaczką jest nastolatka-córka właścicieli domu. Owa nastolatka bardzo płynnie tłumaczy z angielskiego na albański nasze rozmowy, a rozmowy były dosłownie o wszystkim, wraz z ilością wypitego alkoholu stawały się ciekawsze. Tak zadzierzgnęliśmy przyjaźń polsko-albańską. Poranek był ciężki, ale po szybkim zwinięciu obozu ruszyliśmy do baru naszych gospodarzy, który się mieścił parę kilometrów dalej. Przy barze było też małe ogrodzone pole biwakowe. Namiary na miejscówkę: Nicaj-Shosh N 42 14’19.32” E 19 44’37.80”. Przygotowane przez gospodarzy śniadanie dla nas było iście królewskie. Dodam że trwało do południa. Przy okazji poznaliśmy mnóstwo Albańczyków którzy wypytywali (poprzez córkę właścicieli) dosłownie o wszystko. Tam też pierwszy raz spotkaliśmy dwójkę niemieckich turystów podróżujących wyprawową Toyotą HZJ 74 (bushtaxi).
Jadą oni po Albanii wg roadbooka który zakupili w Niemczech. Niestety, sielanka się skończyła i trzeba ruszyć dalej. I znów półki skalne, nawierzchnia skalista, mnóstwo kurzu. Temperatura sięgająca 35 stopni, a w aucie 38 stopni. Po paru godzinach jazdy docieramy do miejsca gdzie siedem lat temu nasz kolega "Duży Ryba" skutecznie utopił swojego Patrola. ;-))))
Oczywiście nie możemy sobie odpuścić kąpieli w chłodnej krystalicznej rzece. Wszystkim się nam należy odrobina ochłody. Słońce pali niemiłosiernie, jest chyba ze 38 stopni. Ruszamy dalej i znów wąska droga, nierówna, dziurawa, i znów Albańczycy w swych Mercedesach 407 mijający nas na rzadkich mijankach. Wreszcie docieramy do ASFALTU. Wspaniałej równej czarnej nawierzchni ;-)))). Tym asfaltem docieramy ponownie do Szkodry. Tak zakończyliśmy pętle do Teth. Bardzo fajna trasa ze wspaniałymi widokami którą może pokonać nawet cywilne auto 4x4 i oczywiście Albańczyk w Mercedesie 407 ;-))).
Ze Szkodry kierujemy się do Koman skąd mamy zamiar "zaokrętować się" na prom do Fierzy. Droga wiedzie niestety asfaltem, ale droga jest widokowa obfitująca w liczne serpentyny i różnice poziomów. Tzn. rzadko kiedy się jedzie po płaskim, ciągle w górę lub z góry. W wczesnych godzinach wieczornych docieramy do Koman. Na wjeździe zaczepiamy dwóch lokalesów z pytaniem o prom. Okazuje się, że oni właśnie na tym promie pływają i stoją tu aby wyłapywać klientów. Od razu oferują nam rejs do Fierze za jedyne 400 Euro i odbijamy w ciągu 15 minut. Rezygnujemy z tak kuszącej propozycji i umawiamy się z nimi na rejs następnego dnia o 9 rano. Niech nikogo nie zwiedzie kemping na nabrzeżu promu. Nic takiego nie istnieje, niestety. Po wyjeździe z tunelu stajemy na betonowym nabrzeżu, przed nami woda, a za plecami skały i droga dojazdowa tunelem. Jest też na miejscu hotel i restauracja. Hotel (może to zbyt górnolotna nazwa tego przybytku) po prostu pokoje do wynajęcia z łazienkami.
Wprowadzamy nasze auta na prom "Bereszka" i nie musimy się obawiać, że się nie załapiemy na rejs. Uiszczamy opłatę 30 euro za samochód +3 opłaty tunelowej.
Jako, że marzyłem o prysznicu, wynajmujemy pokój (30 euro) i spotykamy się z resztą kompanii w restauracji. Tu racząc się zimna Tiraną wspominamy wydarzenia ostatnich dwóch dób.
Część z nas śpi na promie, na pokładzie w śpiworach lub w na fotelach w przedziale pasażerskim. Upalna i wilgotna noc szybko mija i czas na naszą "morską przygodę". Już z pokładu naszego promu przyglądamy się chaosowi jaki odbywa się na nabrzeżu. Mnóstwo ludzi, pojazdów, krzyki, nawoływania. Dobijające i odpływające mniejsze jednostki od nabrzeża. Samochody wjeżdżające na konkurencyjny prom (mniejszy od naszego), Albańczycy "fachowo" je wprowadzający. No po prostu Sodoma i Gomora. Jest co oglądać.;-)))) Przy okazji spotykamy zapoznanych w górach Niemców w Bushtaxi. Oczywiście nie obywa się bez paronastominutowej pogawędki połączonej z szybkim przejrzeniem zdjęć w aparacie. Niestety, Niemcy płyną ciut później drugim mniejszym promem. Kto wie, może znów się spotkamy gdzieś na szlaku. Taka mała podpowiedź, jeżeli decydujecie się na rejs promem dobrze jest przyjechać wieczorkiem poprzedniego dnia i sobie spokojnie zając już miejsce na promie. Rano się odbywają iście dantejskie sceny.
Kapitan dał sygnał, rzucono cumy i ruszyliśmy prując dziobem szmaragdową toń zalewu...

cdn.