slajdshow_01 slajdshow_02 slajdshow_03 slajdshow_04 slajdshow_05 slajdshow_06 slajdshow_07

Ukraina 2008 czyli jak szczeciński offroder został kocurem Karpackim

…o godzinie 16.10 dzwoni do mnie Agnieszka z pytaniem: i co jedziemy??? Jedziemy, odpowiedziałem ale czekam aż przestanie padać aby dopakować samochód. O 16.30 jedziemy już do Kondzia. Odstajemy swoje w korku na wylocie Szczecina. Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie u Kondzia pod domem odkręcenie ramki kierowcy i w trasę. Kondziu prowadzi i jedziemy w kierunku autostrady A4. Prędkość przelotowa ok. 90km/h a na autostradzie do 120 km/h. Jechałem na LPG na nowo złożonym dotartym silniku GAZ24 i nawet przy 120 km/h został zapas mocy. Wieczorem zatrzymujemy się w McDonald na szybki posiłek a następnie po drodze na jakimś parkingu po to aby założyć ramkę bo już trochę chłodno się zrobiło. Na nocleg zatrzymujemy się gdzieś pod lasem nie daleko Opola i A4. Przygotowania do pierwszego noclegu poszły sprawnie. Ja z Agnieszką śpimy na platformie w uazie, Kondziu w namiocie a Konrad w samochodzie. Ustalamy o której wstajemy i każdy rozchodzi się do miejsca noclegu. 

Image

Image

Następnego dnie ruszamy o około 9. Już wtedy nie podoba mi się odczyt z woltomierza który wskazuje czasem nawet 11,5V. Gdzieś po drodze zaczyna padać deszcz będzie nas męczył aż do nocy… Kiedy wjeżdżamy na płatny odcinek autostrady A4 zaczynają się korki… Kiedy autostrada się skończyła, korki zostały. Jadąc przez Wieliczkę zajeżdżamy do Land Serwisu gdzie Kodziu odbiera krzyżak od wału i razem zwiedzamy sklep z gadżetami do LR. Już przy serwisie LR zauważam że alternator się prawie odkręcił i trzyma się na jednej śrubie a dwie odpadły. Przykręcam jedną tak aby dojechać pod jakiś dach i zrobić to porządnie. Po dwóch godzinach zatrzymujemy się na przydrożnej stacji która miała duży dach, wyciągam zabawki, śrubki, klucze oraz karimatkę i do roboty. Całość operacji zajmuje mi ok. 35 minut. Kiedy wyjeżdżamy z pod dachu uruchamiam wycieraczki które zrobiły jeden ruch i przestają działać. Po długich oględzinach okazuje się że mechanizm przesuwu wycieraczek został lekko wygięty przez łopatę która jest zamocowana ma masce, a maska była otwierana przy dokręcaniu alternatora. Wszystko to powodowało klinowanie się ramion wycieraczki i spięcie w bezpiecznikach.
Po drodze decydujemy się że zanocujemy w okolicy Soliny przy okazji Gang Konradów zobaczy zaporę bo jej wcześniej nie widzieli. Kiedy wysiadamy z samochodów deszcz przestaje padać…  nie na długo  ledwie doszliśmy tamą na drugi brzeg a deszcz znowu zaczął padać. Kempingi w okolicy do nas nie przemawiały więc udaliśmy się na przydrożny parkingu gdzie zalegliśmy do rana, oczywiście deszcz padał.

Image
Pierwszy dzień wyprawy 
Ukraińska granica i pierwszy smak karpackiego błota.

Pobudka o godzinie 8, śniadanko, pakowanie i o 9,30 jesteśmy już w drodze na granicę. Poranek był nawet przyjemny, miejscami przecierało się słońce i nie padało. Po drodze podziwiamy zaporę solińską z samochodu i kierujemy się na granicę. Sznur samochodów zaczął się ok. 1 km przed granicą. Dziwna atmosfera panuje na granicy. Na odprawę samochody ustawiają się na prawym pasie a lewym co chwila przemyka jakiś samochód który następnie się gdzieś wciska. Oczywiście osoby stojące w kolejce „witają” ich swoim klaksonami. Kolejka porusza się bardzo powoli ludzie nawet nie odpalają swoich samochodów tylko cała rodzinka przepycha je dalej. Im bliżej granicy tym atmosfera staje się gęstsza. Pojawiają się pytania czy macie hrywny na łapówki??? Wiecie jak wypełnić papiery??? Jakaś osoba daje nam jeden egzemplarz „papieru” do wypełnienia ale z zastrzeżeniem aby nie mówić że mamy już wypełniony bo się będą czepiać. Po 3,5 godzinach (niezły wynik 1km/3,5h ) nadchodzi nasza kolej. Wymieniamy na granicy jakieś drobne tak aby mieć w razie czego. Odprawa polska idzie bez problemu. Ukraińska trochę dłużej. Sprawdzają paszporty, dokumenty samochodu, zieloną kartę. Już wtedy podeszli do mnie „bagażnikowi” i zaczęła się rozmowa. A jak ty go tak wysoko podniósł na resorach??, pokazuje dystanse, a jaki tam silnik masz??? mówię gaz 24, tak?? tak, no pokaż maszynku?? Otwieram maskę, oooo jaki czysty. W tum czasie kierowcy mercedesa oberwało się że ma brudny silnik ale na pewno parę hrywien zmieniło sposób widzenia brudu pogranicznika. W pierwszym okienku otrzymujemy papier nr 1. Wypełniamy, wracamy do okienka i tam pani zabiera połowę kartki i daje dwa następne. Zostawiam ich oglądających silnik i wracam do Agnieszki aby wypełnić do końca papier nr 1. Wtedy z tymi trzema papierkami można przejechać do następnego okienka. W okienku nr 2 odprawa celna. Pan z nudów wbija mi pieczątkę i nic nie mówi. Podchodzę do następnego miejsca nazwijmy sobie je „okienko nr 3” i podchodzę do pogranicznika który przed chwilą był w grupie który oglądał uaza i pytam się gdzie dalej z tymi dokumentami. On od niechcenia wbija mi kolejną pieczątkę i mówi że teraz „bagażnikowy” zrobi kontrolę. Przyszedł zagląda tu i tam. Zdziwił się jak zobaczył siedzenia i inne cuda techniki w uazie. Pomacał, pooglądał i powiedział „jechać”. Kondziu został w tyle a my udaliśmy się w stronę wyjazdy z granicy. Dojeżdżamy do następnego szlabanu. Tam trzeba oddać dwa papierki. No to idę do kolejnego pogranicznika i zaczyna się rozmowa jak zrobiłeś to i to??? Samochody przejeżdżają a ja stoję i gadam z gościem. Na zakończenie mówi a tamtędy przejedziesz?? I pokazuje polanę tuż za terminalem granicznym. Ty sobie tam pojedz i zobacz no to pojechałem, zobaczyłem, wróciłem się do niego i mówię że przejadę ale żadnych problemów nie będzie a on jak przejedziesz to jak będziesz wracał to nie musisz stać w kolejce. No to przejechałem… pokatałem na granicy, pozdrowiłem pogranicznika i pojechaliśmy dalej. Na najbliższej stacji benzynowej czekał na nas Vitek. Pogadaliśmy, wymieniliśmy walutę, zatankowaliśmy do pełna paliwa, LPG i ruszyliśmy na trasę. Uderzył nas całkowicie inny kontrast. Dziurawe drogi i to z dużymi dziurami. Ludzie siedzący przed domami wzdłuż głównej drogi. Małe drewniane domki i pełno spacerujących ludzi czasem prowadzący krowę czy kozę. Na początek trasa asfaltowa i w okolicy miejscowości Wyszka zjeżdżamy z asfaltu. 

Image

Poruszamy się wzdłuż rzeczki …… i w pewnym miejscu decydujemy się na przejazd brodem na drugą stronę. Bród bardzo ciekawy i na końcu całkiem głęboki. Po drugiej stronie odnajdujemy bardzo urokliwą polankę ale widzimy też dwie drogi w górę. Podejmujemy decyzję że tu zostajemy na noc ale jeszcze sobie pojeździmy więc pojechaliśmy w górę. Przejechaliśmy z jakieś 500m i kolejny spowodowały nasz odwrót. Zawracanie było bardzo ciekawe. Kiedy wróciliśmy na miejsce biwakowe to odnaleźliśmy kolejną drogę w którą niezwłocznie ruszyliśmy. Ta droga była ciekawsza, pięła się pod górę, prowadziła w około 30 m rzece i dalej pod górę. Po drodze wpadliśmy w taką dziurę że razem z Agą zaliczyliśmy lot orbitalny odrywając cztery litery od siedzenia a lodówka która była przymocowana obróciła się o 90 stopni. Odnaleźliśmy kolejną polankę i zmieniliśmy zdanie że tu śpimy ale droga prowadziła dalej, więc jedziemy. Było bardzo off roadowo szczególnie że na tych terenach nie dawno była powódź 100lecia więc błoto, kamienie, oraz strumienie skutecznie utrudniały naszą drogę pod górę. Ale i tam pokonały nas koleiny a w zasadzie pogłębione przez spływającą wodę koleiny. Zaczęła się „rzeźba” w aby zawrócić i na dół do miejsca biwakowego. Na miejscu biwakowym każdy zajął miejsce, kondziu rozstawił namiot. Nazbieraliśmy drewna i po zachodzie słońca rozpaliliśmy ognisko i tak przy żywcu siedzieliśmy do 2 w nocy czasu ukraińskiego.

Image

Image

Image


Nocleg
48 54 30,5011N
22 43 5,8335E

Drugi dzień wyprawy 
Bliżej nieba

Rano pobudka hahaha, rano… wstaliśmy jakoś po 10.30. Powoli każdy się zabrał do przygotowania śniadania. Ja zabrałem się za naprawę regulatora napięcia w alternatorze. Niestety przy wykręcaniu jedna ze szczotek wypadła i spadła gdzieś na dół. Do tego przy okazji szukania szczotki Konrad zauważa że jakoś krzywo stoi prawa przednia opona. Okazuje się że cała zwrotnica trzyma się mostu na jednej śrubie. Efekt wczorajszego lotu orbitalnego. Zaczęła się szybka reanimacja. Kondziu daje mi specjalną pastę i skręcam wszystko razem. Po skręceniu wszystkiego rozpoczynamy poszukiwanie zaginionej szczotki. Po 20 minutach grzebania w trawie okazuje się że szczotka spokojnie sobie leży na ramie. Okazuje się że sprężynka jest prawie ułamana a drucik który podaje napięcie jest urwany. Po wspólnym motaniu i wymiany sprężynki na sprężynkę z długopisu i poplątaniu drucików regulator zaczął działać.

Image

Image

O 13 ruszyliśmy dalej. Na początek był bród, tak dla orzeźwienia.

Image

Nie ujechaliśmy daleko bo zatrzymał nasz leśniczy i powiedział że musimy jechać do nadleśnictwa po zgodę na przejazd. Poza tym droga którą chcieliśmy przejechać zabrała rzeka i jej nie ma. Kiedy wracaliśmy po drodze zatrzymuje nas milicja i sprawdza dokumenty. Udaliśmy się do siedziby leśnictwa i po rozmowie z dyrektorem dowiadujemy się że jest kategoryczny zakaz wjazdu bo dwa dni temu grupa 50-60 samochodów terenowych chciała wjechać bez pozwolenia, zakaz ten wydał gubernator Oblast‘u czyli wojewoda. To dlatego w tej zapomnianej wiosce znalazła się milicja pewnie powiadomiona przez miejscową ludność. Dyrektor zadzwonił do osoby zajmującej się ochroną środowiska w nadleśnictwie i powiedział aby na niego poczekać to może on znajdzie nam jakąś drogę którą możemy pojechać. Na pana Mikołaja Mikołajewicz czekaliśmy około godziny. W jego biurze ustaliliśmy gdzie możemy pojechać. Jeszcze zaliczyliśmy wizytę na stacji benzynowej tankując LPG oraz wizytę w sklepie gdzie kupiłem regulator napięcia za 40 hrywien. Niestety nie otrzymaliśmy żadnego pozwolenia na piśmie ale „góra” wiedziała że możemy tam jechać. Mieliśmy do wyboru dwie drogi. Pierwsza doliną którą nas zawrócił leśnik oraz długą mozolną drogę na Grzbiet Jawornik o wysokości 1021. 

Image

Z Wielkich Berezny pojechaliśmy na wschód i zaczęliśmy wspinaczkę. Po drodze mijaliśmy wioskę w której mieszkali cyganie. Jedna miejscowość podzielona na dwie części po dwóch stronach rzeki ukraińska i cygańska. Droga w ostatniej wiosce zamieniła się w mocno off roadową drogę, Vitek doszedł do wniosku że tu to chyba ludzie mieszkają za karę. Ja zapiełem 4x4 i ruszyłem na górę. Pod górę na reduktorach wspinamy się około godziny minut. Po drodze podziwiając piękne widoki, testując wykrzyże oraz przechyły naszych maszyn. Droga byłą trudna techniczna, koleiny i jazda po kamieniach, czasem całkiem dużych była czymś normalnym. Droga byłą mocno pokręcona. Koleiny były jeszcze pogłębione przez deszcz spływający z góry. O około 18 wjechaliśmy na szczyt. Piękny widok, dookoła widać góry a my na szczycie… hmm miodzio. Rozkładamy się i przygotowujemy sobie kawę. 

Image

Image

Image

Image

Po 40 minutach przychodzi do nas pracownik który pilnuje maszt który znajduje się na szczycie. Mówi nam o drugiej innej drodze którą możemy sobie zjechać. Około dwóch kilometrów mamy dojechać do turbazy i tam jest droga zjazdowa. Ruszamy połoninom w kierunku turbazy, a następnie w dół. Ta droga o wiele się różniła i była bardzo trudna. Zjazdowa droga nie byłą serpentynowata a prawie pionowo w dół. Do tego trzeba dodać głębokie koleiny. Warto było dać dwa piwa za tą informację o tej drodze. W pewnym momencie przypominam sobie że chyba nie zdjąłem aparatu z maski jak byliśmy na połoninie. Przeszukuję cały samochód, pokrowiec pusty, aparatu nigdzie nie ma… patrzę na drogę która mocno pnie się pod górę i aż mi się nie chce. Przyglądam się i widzę jak aparat leży na wyciągarce. Tak się zaczepił obiektywem że przejechał około 3 km po wertepach i nie wypad z wyciągarki. Tak czy inaczej byłem szczęśliwy że jest. Robiło się już późno i trzeba było szukać jakiegoś miejsca noclegowego. W poszukiwaniu miejsca noclegowego wjeżdżam razem z kondziem na polanę nad rzeką i później nie mogę z niej wyjechać. W końcu po wielu próbach wysiadam i załączam sprzęgiełka, a tu nagle samochód stacza się do rzeki. Ja biegnę przy drzwiach UAZa ślizgając się w klapkach po błocie. W ostatniej chwili wskakuje do auta i zatrzymujemy się. Po wyjeździe nagle koło wpada w jakąś nicość i Aga podpina mnie kin etykiem pod Kondzia i wyjeżdżamy. Okazało się że prawie bym spadł z starego nasypu kolejowego. Znajdujemy w końcu uroczą polankę nad rzeką którą zajmujemy. Każdy z nas zaczyna pichcić kolację i wnosimy toast za spotkanie na Ukrainie winem „Kagor” które na Ukrainie jest winem mszalnym. Wino bardzo dobre, polecam. Do wina Vitek zakupił wiele rodzaji suszonych ryb i kalmarów, dobrze było spróbować ukraińskich przekąsek. 

Image

Nocleg
48 49 11,3366N
22 31 32,5298E

Dzień trzeci
Pierwsze połoniny i zarwany most.

Pobudka o 9.00, śniadanie, pakowanie i wyjazd. Ruszamy dalej na wschód, najpierw wracamy do głównej drogi w stronę Zariczewo. Po drodze zatrzymujemy się i zrywamy kukurydzę. W Zariczewie jeszcze w centrum wioski kończy się asfalt. Zaczynamy podróż na szczyt Makarki 641m npm a następnie na Znamin 708m npm. Po drodze zakupuję się i Aga przechodzi kurs wyciągarkowy. Okazało się że sprzęgiełka nie były zapięte i przód nie robił. Jedziemy przez połoniny podziwiając piękne widoki na drodze jest pusto i nikogo nie spotykamy. Co jakiś czas jedziemy mniej uczęszczaną drogą która przeważnie prowadzi na szczyt a główna droga je omija. Na jednym ze grzbietów zatrzymujemy się i przygotowujemy kawę i marudzimy w cieniu przez godzinę. Aga zrobiła sobie wianek i w nim paradowała.

Image

Image

Image

Przed miejscowością Olszynki zatrzymujemy się i podziwiamy miejscowość z góry na której szczycie stoi ładna prawosławna kapliczka i góruje nad wioską. 


Z miejscowości Olszynki zjeżdżamy do doliny i kierujemy się do miejscowości Lumszory. Asfalt pierwsza klasa… do remontu dziury takie że wszyscy powinni tu jeździć terenówkami i nie na małych oponach. Zjeżdżamy z „asfaltu” i znowu w górę tym razem na wysokość 1122m npm i startujemy z wysokości 450m npm. Po przejechaniu około 32 kilometrów zapomnianej drogi dojeżdżamy do mostu a właściwie jego zgliszczy. Most zarwany, był drewniany i zgnił i całość wpadło do koryta. Nie ma możliwości zmotania nowego. Widać że most musiał się zarwać niedawno maksymalnie tydzień temu. Niestety nie można go objechać brodem bo koryto mocno jest wcięte. Odwrót, po powrocie na asfalt widzimy na mapie drogę przerywaną i myślimy że może tamtędy się uda. Do końca asfaltu jest 4,5 km ale jakoś asfalt się kończy po kilometrze tuż po przejechaniu Turbazy. Droga staje się coraz bardziej off roadowa i kiedy znajdujemy ładną polanę decydujemy się że zostajemy tu na nocleg. Przed nami jeszcze długa droga oznaczona na mapie linią przerywaną. Jest ona bardziej off roadowa od każdej którą dotychczas jechaliśmy. Vitek i Kondziu zostają a ja i Aga jedziemy dalej zobaczyć drogę. Ta droga będzie dla nas wyzwaniem jutro, nie będzie łatwo. Legliśmy na polanie i zrobiliśmy sobie wcześniej postój. Ja wziąłem się za czyszczenie osadnika paliwa i płukanie filtra paliwa. Niestety był bardzo brudny ale to jest wina używanych i nie przeczyszczonych baków paliwa które montowałem przed wyjazdem. Aga w tym czasie wzięła się za gotowanie i upichciła Vitka kabaczek z pomidorami oraz ryżem do tego ogórek konserwowy i nic więcej nie potrzebowaliśmy. Po kolacji krótki spacer pod most nad którym będziemy jutro jechać. Jest bardzo wysoki ma z 15-18m metrów a oba przyczółki wyglądają bardzo solidnie zbudowane z wielkich głazów. 

Image

Image

Image

Na szczęście most ma solidne dwuteowniki a na to położone są bele drewna więc się nie powinien zarwać pod naszym się ciężarem. 

Nocleg 
48 49 2,6520N
22 46 22,2540E


Dzień czawarty
Hardcor przez ó…

Wstawanie idzie nam powoli. Jeszcze nie wyjechaliśmy o 9.00. Ale cóż jesteśmy na urlopie… ale to się odbije na naszej trasie, niestety nie zrobimy tego co zaplanowałem ale to są góry i ciężko coś w 100% zaplanować. Naszą dzisiejszą podróż pod górę rozpoczynamy przejazdem drewnianym mostem który jest zawieszony 18 metrów nad ziemią. Planujemy dziś wjechać na górę 1479 m npm. Podjazd już nie jest taki lajtowy jak do tej pory. Naprawdę jest pełno kamieni i głębokich kolein co bardzo utrudnia jazdę. Do tego dochodzą jeszcze spore kałuże z błotną mazią. Kondziu raz jest zmuszony użyć wyciągarki rozdziewiczając ją. Po wjechaniu na przełęcz o wysokości około 800m npm robimy chwilę przerwy dla „paparadzi”. Zjazd też nie był dziecinne prosty. Stara droga zrywkowa potrafi zaskoczyć. Po prawej stronie widać było naszą połoninę na którą się udajemy. Trochę mnie martwiło bo z przełęczy było widać naszą dalszą drogę i widać była mocno użytkowana przez leśników. Po dojeździe do krzyżówki okazało się że naszą drogą płynie rzeczka. Nie zraża nas to i razem z Vitkiem próbujemy. Pokonuje nas stroma górka oraz głębokie koleiny. Zostawiamy ze smutkiem za plecami nasz niezdobyty szczyt i zjeżdżamy drogą która nas nie oszczędza nasze maszyny oraz sprawdza umiejętności kierowcy. W ten sposób pokonani przez górę przejeżdżamy blisko naszego pierwszego noclegu. Robimy objazd asfaltem do miejscowości Peręczyn i 3km dalej zjeżdżamy z asfaltu i rozpoczynamy naszą wspinaczkę na górę Lipowa Skała 896m npm startując z wysokości około 250m npm. Wspinaczkę urozmaicały serpentyny i liczne ciasne zakręty, Vitek się dziwił jak oni się tu wyrabiają na zakrętach krazami jak robią zwózkę drewna. Późnym popołudniem dojeżdżamy do pierwszych zabudowań miejscowości Antanówka. Po wyjeździe z miejscowości na do widzenia zaliczam bród na rzece i udajemy się w dalszą wspinaczkę. Nasza droga zamienia się wielką wytrząsarkę, każdy ma jej dosyć a jechaliśmy nią jakieś 2 godziny i droga miała jakieś 4 km. Każdy miał dosyć. Droga była wyłożona kamieniami ale to nie przypominało mi żadnego bruku. Po drodze mijaliśmy samochody zwożące drewno bukowe do wytworzenia węgla drzewnego. Oczywiście zawsze spotykając ludzi na naszym szlaku witamy się z nimi przez podniesieniem ręki, nigdy się nie zdarzyło aby ktoś nie odpowiedział. Po następnej godzinie dojeżdżamy do stawu którego nie mamy na mapie. Coś nam nie pasuje w drodze i zostawiamy „ogonek” i jedziemy szukać drogi. Droga była bardzo zarośnięta i z 20 lat temu tamtędy nikt nie jechał. Do tego dochodziły parę ostrych zakrętów. Naprawdę trzeba było bardzo mocno użyć swojej wyobraźni aby odszukać szlak. Po chwili decydujemy się że powiadomimy „ogonek” aby jechali za nami. Ale niestety już odjechaliśmy na tyle daleko że nas nie słyszeli, najprawdopodobniej mieli za mocno „poskręcane” radia. Więc lekko zirytowany krzyczę w kierunku pozostawionego ogonka „VITEEEK JEDĹšCIE ZA NAMI” ze zdziwieniem słyszę Vitka że jadą. Niestety po około 300 m droga na polanie się kończy, musimy wracać. Po raz drugi zostawiamy „ogonek” i jedziemy szukać nowej alternatywnej drogi. Przez radio się dowiaduje, że Kondziu ma problemy z stabilizatorem którego mocowanie się mocno wygięło i dyskoteka bardzo krzywo stoi. My z Agnieszką znaleźliśmy drogę ale po około 0,5km kończy się w pięknie wyglądających żlebach dookoła otoczonych stromymi ścianami. Omijamy liczne wielkie głazy które leżą na drodze skutecznie nam utrudniając drogę ale i tym razem droga okazała się za bardzo wymagająca i sobie ją odpuściliśmy, ale klimacik był zajefajny. Po przyjeździe nad staw zastałem Vitka który zaparł hi lifta o stopień budynku a drugi koniec o mocowanie stabilizatora. Podkładaliśmy kamienie pod koło i zaczęliśmy prostowanie, na szczęście się udało. Odnaleźliśmy w końcu drogę alternatywną ale i ona nie była lajtowa. Jedną i tam samą rzekę przekraczaliśmy chyba z 6 razy a przy okazji było parę dopływów do tej rzeki. W korycie rzecznym kamienie nie były małe ale to dodało temu przejazdowi uroku. Zachodzące słonce, gęsty las bukowy, brody, woda to jest to co lubią tygryski . Po wyjeździe z lasu na skraj, decydujemy że tu zostajemy na noc. Przy szukaniu odpowiedniego miejsca no nocleg Kondziu zgłasza że coś mu napier…. W samochodzie. Okazuje się że został uszkodzony polibusz wahacza który się aż wywiną na drugą stronę. 

Image

Znajdujemy miejsce postoju na środku polany. Na horyzoncie widać pierwsze światła. Kondziu z Vitkiem zabierają się ze motanie, ja z Agą zabieramy się za zrobienie sosu kurkowego z kurek które zebraliśmy dwa dni temu. 

Image

Kiedy sos kurkowy jest już prawie gotowy wahacz jest zreanimowany. Delektując się sosem kurkowym rozpoczynamy próbowanie ukraińskiej wódki z brzozowych pączków. Toast wnosiły się do godziny 4 rano.

Nocleg
48 37 19,1909N
22 35 7,0822E

Dzień piąty
Klimaty ukraińskie i smak błota.

Oj ciężko było wstać o 8.00 a Agnieszka na dźwięk mojego budzika uruchomiła swój program „gestapo” zmusiła nas do wstania. I nawet jej się to udało. 

Image

Po godzinie byliśmy już spakowani. Na jako pierwszy cel tego dnia wybraliśmy miejscowość Mukaczewo. Dojechaliśmy do niej asfaltem po drodze zatrzymując się w sklepie robiąc zakupy. Przejeżdżaliśmy też przez wioskę zamieszkaną przez cyganów, klimaty nie do opisania. Nad Mukaczewem góruje zamek który bardzo okazale się prezentował. Zaczęliśmy od niego zwiedzanie miasta. W sumie zamek nie powalał swoją wystawą ale widoczek z niego był bardzo ładny. Do zamku dostaliśmy się na wkręta czyli nie płacąc za wejście. Po prostu przeszliśmy obok kasy i nikt nas nie zatrzymał. Z zamku pojechaliśmy do centrum na deptak. Po przejściu deptaka zaszliśmy na miejski bazar. 

Image

Image

Bazar nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia bo już widziałem wschodnie bazary ale nie latem. Całe mnóstwo owoców, warzyw, rzeźnik który stoi bez fartucha i trzyma packę na muchy jest czymś normalnym lub też mięso leżące na ladzie a nie w lodówce. Na bazarze kupujemy owoce a Vitek kupuje nam melona. Wszystko ląduje w moim nowym plecaku które przed chwilą sobie kupiłem na kiermaszu szkolnym. Po drodze zachodzimy do sklepu motoryzacyjnego w celu poszukania gumy jako zamiennik polibusza do LR Kondzia. Upał dawał się bardzo we znaki, lał się taki żar z nieba że nie dało się wytrzymać. Kiedy wsiadłem do UAZa to można było się oparzyć od laptopa. Około 16 opuszczamy Mukaczewo. Po przejechaniu 20 km na wschód od Mukaczewa zjeżdżamy z asfaltu i zaczynamy wspinaczkę. Po jakiś 40 minutach okazuje się na droga się kończy bramą wjazdową do jakiegoś ośrodka bądź sądząc po ochronie i rodzaju płota jakiegoś obiektu strategicznego. Musimy wrócić i zastanowić się nad inną drogą ale to nie jest takie proste. Zjeżdżamy 32 km na dół i nad rzeczką i szukam innej alternatywnej ciekawej drogi. Znajduję drogę wzdłuż linii kolejowej gdzie na mapie widać drogę, czasem jej nie widać wyraźnie ale o tym nikomu nie mówiłem. W rzeczce prawie każdy zaczyna się pluskać i myć. Robimy sobie też przerwę na posiłek. Spożywamy także kupionego na bazarze melona. 

Image

Jadałem melony kupione w Polsce ale to nie były melony. Ten melon, jak powiedział Vitek pochodzi z Krymu i był najsmaczniejszym melonem jakiego jadłem, słodki i soczysty. Po odpoczynku od upału wracamy parę kilometrów i zjeżdżamy z asfaltu. Alternatywna droga jednak szybko zmienia swoje oblicze robi się bardzo błotna. „Szlak” prowadzi wzdłuż rzeki górskiej która bardzo głęboka i nadaje się na rafting. Nagle ściąga nie w prawo i 33 cale znikają w błocie a uaz łapie duży przechył. Vitek ratuje mnie z opresji wyciągając mnie na kinetyku do tyłu. Na następnej przeszkodzie tak wtapiam że tylko winda ratuje mnie z objęć błota. Następny jest Vitek próbując objechać bokiem łapie piękny wykrzyż i siedzi. 

Image

Kondziu wyciąga go do tyłu na windzie. Następnie Vitek od razu uruchamia wyciągarkę i ciągnie się do przodu. Jego przedni most robi za spychacz opór jest taki duży że winda nie ma siły nawijać linę i się zatrzymuje. Dopiero kilkakrotne katowanie do przodu i do tyłu coś pomaga i Vitek stoi czterema kołami na suchym lądzie. Kondziu tak pokombinował że przejechał bez problemu i bez największego wysiłku. Jeszcze przez około kilometr jedziemy tą drogą do czasu aż całkowicie znika. Wcześniej mijamy dwa przejazdy przez rzekę i musimy się zdecydować na jeden. Ostatni jest bardzo głęboki więc nadzieje w pierwszym. Pierwszy okazuje się płytszy ale i tak na podłodze w bagażniku w uazie jest woda. Brody sprawdzał Vitek i jak wracał z drugiego brzegu to się przewrócił był cały mokry. Przez bród jego patrola prowadziłą Aga będąc w ciężkim szoku. Po drugiej stronie rzeki znajdujemy super miejsce na nocleg. Kiedy Aga prowadziła Patrola przejechała przez małą koleinę pod dużym skosem i patrola bardzo mocno rzuciła raz na lewą stronę raz na prawo. Vitek który nie chcąc moczyć siedzeń stał na tylnim zderzaku i trzymając się drabinki zaliczył ze dwa salta w powietrzu i powrócił z lotu orbitalnego na matkę ziemię cały i szczęśliwy lecz trochę obolały. Ja na postoju rezygnuje w uazie z oryginalnego osadnika paliwa i w jego miejsce zakładam jednorazowe filtry paliwa. Oryginalne baki nie było moje i kupiłem je tuż przed wyjazdem i wychodzi na to że były mocno zanieczyszczone. I powoduje zalepianie osadnika i nie można jechać na paliwie. Zabieram się też za dojściu do porządku z półośkami które się cały czas odkręcają. Kondziu daje mi jakiś specjalny klej. Ale aby go zastosować trzeba wszystko porządnie wyczyścić. Po 40 minutach wszystko jest zrobione. Pompa paliwa pompuje półośki przykręcone i chyba wszystko jest OK., można iść spać.
Nocleg
48 36 49,3610N
23 5 26,3392E

Dzień szósty
Głębokie doliny, wysokie połoniny i LR

Dziś ja uruchamiam swój program gestapo skutecznie budząc wszystkich o 8.30. Wyjechaliśmy i tak koło godziny 11.00 i ruszyliśmy w dolinę. Nasza droga miała ponad 15km wzdłuż naszej drogi prowadziła linia kolejowa. Na tej linii kolejowej na jednym z torowisk powadzone były prace i wszystkie sygnalizatory na przejazdach kolejowych świeciły się na czerwono. Jedno torowisko było czynne i pociągi kursowały tam bardzo często, trzeba było uważać. Nasz droga powoli zamieniała się w stary zapomniały szlak. Zaczęły się pierwsze brody, nie były one płytkie a prąd w rzece był bardzo mocny. Aga stanęła na wysokości swojego obowiązku pilota i każdy bród sprawdzała wyznaczając drogę która omijała wielkie głazy które się czaiły w czeluści rwącej rzeki po to aby urwać nam mosty. Po raz kolejny pokonujemy bród, nie płytki oczywiście a następnie ostry podjazd do góry. Obok był most kolejowy. Nie było to takie proste ponieważ woda podczas powodzi naniosła sporą łachę piaszczystą. Po chwili dojeżdżamy do wielkiego muru oporowego który został zbudowany po to aby uchronić tory kolejowe przed osuwiskiem. Przez chwilę jedziemy między murem a torami ale niestety okazuje się że dalej drogi nie ma. Zatrzymuje się nie opodal następnego mostu, wchodzę na niego i widzę że jakaś droga jest pod mostem. Okazało się że trzeba było przejechać rzeką pod mostem a my pojechaliśmy równolegle do torów. Zawracamy, przejeżdżamy pod mostem kolejowym brodząc w wodzie. 

Image

Widać że ten odcinek drogi jest bardzo zniszczony. Po drodze widzę pliszki górskie oraz zielonego dzięcioła, takie ładne ptaszki . Widać kawałki traw, drewna i innych śmieci które są teraz powyżej szyb w uazie. Droga się robi bardzo kamienista, ja przejeżdżam bez problemu a Kondziu razem z Vitkiem zasypują większe dziury i robią podjazdy pod większe głazy znajdujące się na drodze. Sprzątają też belki znajdujące się na drodze hi hi hi siła 33 cali. Po drodze mijamy dworzec kolejowy w środku doliny bez innych budowli. Każdy się z nas dziwi po co??? Około 13 wjeżdżamy do miejscowości Wołowiec gdzie robimy zakupy. Miejscowość Wołowiec to miejscowość założona w XV w. Teraz wygląda jak miasteczko górskie z którego wyrusza się na Połoninę Borżawy, nawet widziałem tam plecakowiczów udających się w góry. Z miejscowości zjeżdżamy z naszego wyznaczonego szlaku i wspinamy się mocno, mocno pod górę. Pierwszy bieg, 4x4 i reduktor miał co robić. Droga była też mocno zniszczona przez wodę która wyrzeźbiła głęboką koleinę. Po wjeździe na połoninę podziwiamy piękne widoki oraz Połoninę Borżawy. Robimy sobie krótką przerwę na fotografie i ruszamy dalej.
Image

Image

Ja wprowadzam szybko poprawki naszej drogi. Po chwile Kondziu krzyczy że znosu coś mi nawala w wahaczu. Okazuje się że znowu polibusz się wywiną. Musimy zjechać do miejscowości, droga na dół nie była łatwa znowu koleiny się okazał bardzo głębokie a końcówka była tak stroma że trudno by się tam wchodziło na piechotę a co dopiero samochodem. Już na dole Kondziu zdjął polibusz i razem z Vitkiem pojechali na poszukiwana jakiegoś zamiennika. Po 30 minutach przywożą zamiennik ale niestety zamiennik trzeba motać. Zaczęło się ponad trzy godzinne motanie przy pełnym słońcu po 18 dyskoteka już jest na chodzie. 

Image

Image

Image

Image

Image

Już jest za próżno aby jechać w góry więc jedziemy do miejscowości Filipiec. W okolicach miejscowości Filipiec jest wodospad o wysokości 20 metrów. 

Image

Po powrocie z wodospadu udajemy się do baru gdzie spożywamy obiad płacąc za obiad 250 hrywień za obiad dla pięciu osób. Po zachodzie słońca znajdujemy miejscówkę na nocleg na skraju pola z widokiem na połoniny. Zasiadamy na krzesełkach i drinkujemy rozważając o różnych rzeczach.
Nocleg
49 39 58,2694N
22 17 49,0967E

Dzień siódmy
Życie jest piękne…

Pobudka o godzinie 8.00, szybkie pakowanie i o 9.40 jesteśmy już na trasie. Zjeżdżamy do wsi Filipiec i po 4 km asfaltu zjeżdżamy z drogi utwardzonej. Trochę nam zajęło aby odnaleźć właściwą drogę. Pionowy podjazd wynagrodził widoczki z połoniny. W czasie drogi pod górę końcówka paliwa przelała się do tyłu zbiornika i zabrakło benzyny, na szczęście była rezerwa LPG. Ale wykonać tą operację na stromym podjeździe nie było łatwo szczególnie jak nie ma się ręcznego. Na szczycie połoniny pognaliśmy po niej z prędkością „Kubicy”. Słońce, połoniny, góry, bezdroża, Ukraina i nasze terenówki, życie jest piękne… 

Image

Zjeżdżamy z połoniny do wsi i już jesteśmy w następnej dolinie. Jedziemy ok. 10km i zjeżdżamy z asfaltu i rozpoczynamy wspinaczkę. Około 11.30 zatrzymujemy się na poranną kawę przy ładnym strumyczku pod skarpą zbudowaną z łupków. Nad nami górują wysokie szczyty. Kierujemy się na następną połoninę która jest wyżej o jakieś 200m. Ostatni element wjazdu na następną połoninę był bardzo stromy, jeszcze tak stromego i tak długiego podjazdu nigdy nie zaliczyłem. Silnik się napracował aby nas wwieść na górę. Na szczycie widoki nie do opisania. Razem dochodzimy do wniosku że brakuje nam słów określić to co widzimy i jak nam się tu podoba. Na szczycie mieszkańcy pobliskiej wsi koszą siano zbierają jagody. Ze szczytu połoniny z wysokości około 950m npm zjeżdżamy około 200 m na bardzo krótkim odcinku. Droga jest bardzo ciekawa, bo wąska i do tego bardzo kręta i prowadzi między budynkami gospodarczymi i mieszkalnymi. Czasem droga jest tak wąska że nawet pieszy nie przejdzie jak my jedziemy. Budzimy zdziwienie w wiosce skąd jedziemy. Kiedy dojeżdżamy do głównej drogi udajemy się na tankowanie. Na stacji benzynowej każdy z nas tankuje do pełna. Osoba ze stacji benzynowej tankowała mój zbiornik, lała do pełna, tak lała że automat nie „odbił” i około 2 litrów paliwa walała się na posadzkę stacji benzynowej. Obsługa wzięła szmatę i jak by nigdy nic wytarła rozlane paliwo. Wracając na trasę zatrzymaliśmy się w sklepie robiąc zakupy. Każdy pod sklepem polecał nam jezioro w górach, więc się tam udaliśmy. Po drodze zatrzymujemy się ponieważ moje filtry paliwa zostały zamulone i trzeba było je wymienić. Po wymianie na nowe filtry pytam się osoby stojącej przy drodze gdzie mogę wywalić zużyte filierki a ona na to aby wrzucić je do kanału i spłyną z wodą… Jadąc w stronę jeziora mijamy bramę wjazdową do Parku Narodowego gdzie płacimy 2 hrywny za wjazd. Nie daleko jeziora okazuje się że trzeba dojść do jeziora na piechotę i samochód zostawić na parkingu. Na parkingu kasują nas kolejne 3 hrywny oraz przed wejściem na drogę nad jezioro kolejne 2 hrywny. Z ochotą zostawiamy samochody na parkingu i udajemy się na spacer pod górkę. Do jeziora mieliśmy około 800m, samo jezioro w sumie nie za ciekawe. Jedyną atrakcję na jeziorze stanowi tratwa zbudowana bez użycia gwoździ. Na tratwę wchodzi około 10 osób i jeden flisak wiosłuje i przewozi turystów na drugi brzeg jeziora. 

Image

Image

Zniesmaczeni jeziorkiem wracamy do samochodów. W góralskich sklepikach spotykamy polaków którzy przyjechali tu miśkiem L200. W czasie naszego spaceru nasze samochody budziły podziw na parkingu. UAZa zostawiłem parkingu nie zakładając nawet ramek, nic nie zginęło a laptop i GPS jest na wierzchu. Kiedy wyjeżdżamy z parku zatrzymujemy się przed bramą wjazdową i pytamy się czy istnieje możliwość przejazdu drogą która prowadzi na szczyt, odpowiedz była negatywna. Więc wyjechaliśmy z parku dalej naszą wyznaczoną drogą. Nasza droga ma się wspiąć na wysokość 1600m npm, około 4km dalej droga ma się skończyć i dalej na mapie jest oznaczona jako linia przerywana. Okazuje się że droga w ogóle nie ma asfaltu ani jakiegokolwiek utwardzenia używanego w drogownictwie. Zamiast asfaltu jest coś co ma przypominać bruk ale kładzionego po pijaku. Nie poruszamy się szybciej niż 10 km/h bo szybciej się po prostu nie da. Wioska ciągnęła się przez 4 km, po drodze mijamy kobiety które myją i piorą w potoku górskim który płynie przez środek wioski. Kiedy skończyła się wioska trakt zaczyna prowadzić w wąskiej dolinie rzecznej. Co chwila przejeżdżamy przez brody. Droga robi się coraz bardziej wymagająca, kamienie coraz większe i większe. Zostawiliśmy ogonek z tyłu i pojechaliśmy zobaczyć jak dalej droga wygląda. Zawracamy w miejscu gdzie droga wyjeżdża z „rzeki” i prowadzi wcięciem w zboczu góry. Kiedy wróciliśmy do ekipy okazało się że w ekipie był rozłam aby dalej nie jechać. Jakoś udaje się przekonać ekipę. Dokonujemy remontu i przebudowy drogi usuwając wielkie kamienie lub budując podjazdy pod nie. Jako miejsce noclegowe wybieramy fragment starej drogi która jest dużo powyżej lustra wody w rzece. Aby tam podjechać na miejsce noclegowe należało się wdrapać na skarpę. Nie było to łatwe, Vitek „kocur karpacki” próbował dwa razy i dopiero za trzecim razem się mu udaje. Przychodzi na mnie kolej ja podjeżdżam z palcem w nosie a Kondziu decyduje się że zostawi samochód na dole. Śmiejemy się że w nocy jak będzie padać to LR popłynie lub rano jakiś kraz z pijanym kierowcą go rozjedzie i nawet nie zauważy. Po rozbiciu namiotów zaczęło się pichcenie kolacji, oraz kąpiel w pobliskim potoku. Ja zabrałem się za odpowietrzenie węża paliwowego po zmianie filtrów paliwa oraz porządne przykręcenie drugiej półośki oraz lewego sprzęgiełka. Lewe sprzęgiełko trzymało się tylko na trzech śrubach, pozostałe się odkręciły i zostały gdzieś na szlaku. Kondziu daje mi specjalny klej aby się śruby nie odkręcały. Dwa dni temu to samo, za pomocą tego kleju zrobiłem lewą półośkę i przestała się odkręcać. Mam nadzieję że z tymi półośkami będzie tak samo. Po kąpieli w zimnym górskim potoku czuję się jak nowo narodzony. Siadam zjadam kolację a później siedzimy i popijamy winko opowiadając kawały. 

Image

Image

Niestety nad nami się poważnie zachmurzyło i chyba się zmieni pogoda na gorszą, mam nadzieję że nie na długo. Jeżeli będzie padać to nasza dalsza wspinaczka, około 4 km i 600m w górę będzie pod znakiem zapytania. Mam nadziej że w nocy nie będzie ulewnego deszczu bo będzie problem z powrotem jak się podniesie poziom wody. Zalać nas nie zaleje ale będziemy zmuszeni czekać aż woda opadnie. O godzinie 23 zaczyna padać deszcz i pojawiają się grzmotu i błyskawice. Każdy z nas rozchodzi się do miejsc noclegowych a ja udaje się pod daszek koło uaza aby spisać opowieść z tego dnia.

Image

Nocleg
48 27 59,9920N
23 44 2,3310E

Dzień ósmy
Asfalt co to jest??

W nocy było parę serii opadów deszczu, błyskawice rozświetlały dolinę było piękne. Pobudka wspaniałym dźwiękiem silnika GAZ 24 o godzinie 8.00 postawił wszystkich na nogi i o 10.30 opuściliśmy nasze obozowisko. 

Image

Image

Na szczęście woda nie podniosła się na tyle dużo aby nam uniemożliwić nam wspinaczkę. Rozpoczynamy wspinaczkę, jak co dzień stronę szczytu. Mamy chęć wjechać na wysokość 1700m npm. Z naszego miejsca noclegowego mamy do szczytu około 3km i około 600m deniwelacji. Po jakiejś godzinie jazdy na reduktorach dojeżdżamy do granicy lasu na wysokości 1000m npm. Niestety polana jest ślepa nie ma z niej wyjazdu. Zjeżdżamy w dół i odbijamy w następną dolinę. Ale i ta niestety okazuje się ślepa. Zniesmaczeni wracamy na główną drogę. Droga w kierunku szczytu nie była łatwa. W paru miejscach trzeba było układać drogę lub podjazdy pod wielkie kamienie z mniejszych kamieni. Do tego trzeba dodać strome podjazdy czyli coś normalnego dla nas tu w Karpatach. W miejscowości Kołczawa rozpoczynamy dalszą wspinaczkę. Na mapie droga w miejscowości jest oznaczona podwójną linią ciągłą z białym wypełnieniem. Da mnie to oznacza jakąś drogę utwardzoną. Droga była utwardzona ale 3000 tyś lat temu przez lodowiec. Była strasznie kamienista zresztą to chyba normalnie dla małych wiosek poza główną drogą. Ci kto narzekają na Polskie drogi zapraszam na Ukrainę, to jest o 1000% gorzej. Główne drogi są asfaltowe ale w podrzędnych wioskach leżą same kamienie z wielkimi dziurami a jeżeli jest jakieś pozostałości jakiegoś asfaltu to przynajmniej ja marzę o drodze kamienistej. Za miejscowością droga na mapie zmienia kolor na żółtą czyli zdawało by się na lepszą… hmm lepszą. Okazało się nic bardziej mylnego. Była to droga szutrowa ale z bardzo głębokimi koleinami, pozostałości po Krazach wyładowanych drewnem. Na szczęcie droga po nocnej burzy jest sucha. Koleiny były bardzo głębokie o tym się przekonał Kondziu. W czasie podjazdu pod górę drogą mocno serpentynową, w pewnej chwili Kondzi woła o pomoc. Okazało się że wpadł prawymi kołami w koleiny a lewe koła były mocno w górze przez to dyskoteka balansowała na granicy wywrotki. 

Image

Konrad nawet nie mógł wysiąść z samochodu i musiał wysiąść przez okno. Balastowanie i jazda do przodu i do tyłu nie wiele dawała. Ponieważ nie była żadnego drzewa aby zaczepić windę Vitek cofa do tyłu i podczepiamy windę pod patrola. Balastowanie i praca windą daje skutek i dyskoteka jedzie już dalej. Droga nie daje nam wytchnienia, dojeżdżamy do miejsca gdzie droga jest wąska, po lewej stronie znajduje się łupkowa skarpa a po prawej stronie pionowa ściana i rzeczka na dnie doliny. Pierwszy jadę ja, wybieram drogę bliżej skarpy. Po przejechaniu 50% drogi zatrzymuje mnie koleina po krazie który widać że spędził tu dużo czasu. 

Image

Rozwijamy windę, zaczepiamy za drzewo które leży powalone. Drzewo trzyma się gruntu mocno a ja dzięki windzie opuszczam objęcia koleiny. Następny jedzie Vitek który wybiera inną drogę bliżej linii pionowej ściany od strony rzeczki. Niestety się nie dogadujemy i w wyniku mojego błędu Vitek wjeżdża w koleinę. Zrobiło się bardzo niebezpiecznie ściana byłą bardzo stroma a około 4 metrów niżej płynie sobie strumyczek. Najpierw Kondziu próbuje wyciągnąć Vitka do tyłu windą. Powoduje to że obydwa koła patrola znajdują się poza drogą nad przepaścią. Ratowało go tylko to że zawisł na mostach. Próbujemy do przodu wyciągnąć patrola na windzie ale powoduje to że samochód zaczął się bardzo przechylać w stronę doliny z rzeczką. Zakładamy linę od windy bardzo wysoko i pod dużym kątem. Winda zaczyna pracę, podnosi cały przód patrola i przestawia do następnej koleiny. Podkładamy trapy, pracujemy łopatami, następnie przepinamy windę do przodu i patrol jest uratowany ale trwało to z 1,5 godziny. W czasie kiedy ja z Vitkiem walczyłem z jego patrolem Kondziu z Konradem ćwiczą łopatologię czyli zakopują głębokie koleiny oraz niwelują teren tak aby przejechać dyskoteką. Dyskoteka też dojeżdża do tego miejsca co ja i przeciąga się dalej na windzie. Cały odcinek miał około 350metrów, pokonywaliśmy go prawie 4 godziny. Zadowoleni z pokonania przeszkody ruszamy dalej. Tym razem droga już prowadzi w dół. Po około 1 km ja wtapiam i stawia mnie w poprzek drogi. 

Image

Vitek wyciąga mnie do tyłu ale trwa to długo bo nie mogłem wyskoczyć z koleiny. Kolejne podejście do pokonania przeszkody wymagała użycia dużej ilości koni mechanicznych które umożliwiły przejechanie przy dużym przechyle na granicy wpadnięcia w koleiny które były oczywiście głębokie. Około 18 zjeżdżamy na dno doliny i myślimy że nastąpił koniec naszej męczarni, okazało się nic bardziej mylnego. Droga w dolinie zapowiadała się bardzo spokojnie, krótkie odcinki drogi z licznymi brodami. Okazało że droga prowadzi w 95% w korycie rzeki, nawet w rzece było widać ślady kół które wyglądały jak koleiny. Nie było może w tym nic trudnego bo rzeka nie była głęboka ale były tam bardzo duże kamienie. Droga w rzece miała około 3 km i zajęła nam bardzo dużo czasu. 

Image

Image

Image

Image

Czasem było widać stare odcinki drogi po prawej lub lewej stronie. Były to niewielkie odcinki drogi i to bardzo wąskie. Kondziu ma najniższe z nas auto i najbardziej odczuł duże kamienie na naszej trasie. Jeszcze na koniec naszej drogi trzeba było przejechać przez sporą rzeczkę bo nie był mostu. Dojeżdżamy do cywilizacji, podczas przejazdu przez wieś które się ciągnęła przez 6 km powodujemy zdziwienie skąd my się tu wzięliśmy. Przy pobliskim wodopoju tankujemy nasze zbiorniki wody pitnej. Przyszło do nas dużo dzieci podziwiając nasze maszyny. Dzieci otrzymują od nas cukierki. Droga przez wieś oczywiście pierwszej klasy… do remontu. Za miejscowością Uść Czorna mijam grupę placakowiczów, podnoszę rękę aby ich pozdrowić a tu się okazuje że to Polacy. Zatrzymujemy się na chwilę wymianami się spostrzeżeniami na temat Ukrainy i gór i każdy z nas rozchodzi się w swoje strony. W następnej miejscowości zjeżdżamy z asfaltu, pomimo że nasza droga na mapie jest w takim samym kolorze jest o 100% inna. Nie ma na niej ani grama asfaltu i chyba nigdy nie było. Zaczyna się wspinaczka po drodze kamienistej podziwiając widoki zachodzącego słońca nad miastem widząc wszystko z góry. Jedziemy około 20 km i asfaltu było około 500m. Poruszaliśmy się drogami między miejscowościami, droga była straszna i czasem nasza prędkość nie przekraczała 10 km/h. Z głównej drogi odbijamy w górę rozpoczynając naszą wspinaczkę drogą o 88 zakrętach. Na grzbiecie zatrzymujemy się i znajdujemy super miejsce na nocleg. Szkoda że przyjechaliśmy tu o godzinę za późno że nie zobaczyliśmy zachodu słońca bo widok był by zapewnie przepiękny, w oddali widać grzbiety górskie. Kiedy się rozbijaliśmy przyszły do nas dzieci z pobliskiej wioski. Częstujemy ich cukierkami a oni nam dają duży słój jeżyn. Decydujemy się aby zapłacić za jeżyny cena wywoławcza jest 5 hrywien my przebijamy ją do 10 hrywien i dzieci uśmiechnięci z transakcji zadowolone odchodzą. Z dziećmi przyszłą chyba ich matka która powiedziała że jak chcemy wody to możemy pójść z nią aby sobie jej nabrać i abyśmy sobie tu odpoczywali. Dzieci pytaliśmy czy mają krowę bo chcieliśmy kupić trochę mleka ale odpowiedzieli że nie mają krowy. Jadąc drogami przez wioski często spotyka się życzliwość, nie jeden raz dorosły człowiek podniesie rękę w geście pozdrowienia spotyka się to oczywiście z naszą odpowiedzią. Nie raz jest tak że jak jadę powoli to sam przynajmniej kiwnę głową i powiem „dobry dzień” zawsze jest odpowiedz. Dzieci to długa historia, zawsze wychodzą na pobocze drogi. Witają nas, czasem brudne ale zawsze uśmiechnięte. Czasem widać jak biegną z domu do drogi jak dom jest na uboczu. Dziś jadąc obok samotnego domu na zapomnianej drodze widziałem dziecko które stało na płocie i machało do nas a później pokazało znak „viktory” unosząc dwa palce do góry. Nie powiem taki obrazek zostaje w głowie a mnie się nawet łezka zakręciła, było coś w tym, coś pięknego. „Kochaju Ukrainu!!!!!!!!!!!”
Nocleg
48 3 1,8073N
22 59 31,7749E

Dzień dziewiąty
Droga 88 zakrętów.

Pobudka o godzinie 8 rano jest ciężka.

Image

Ledwo ja wstaję a muszę wszystkich postawić na nogi. Nic tak nie stawia na nogi jak gazowanie silnika UAZa na wysokich obrotach. Szybkie śniadanie, podziwianie panoramy i wyjazd. 

Image

Dziś mamy w planach dojazd daleko na wschód. Można powiedzieć że kończymy już karpackie bezdroża i udajemy się w kierunku Podola i Krainy Wielkich Twierdz. Dziś rozpoczynamy naszą podróż nie od wspinaczki tylko od zjazdu w kierunku doliny. Część drogi o 88 zakrętach pokonaliśmy wczoraj wdrapując się na grzbiet górski ale większa część odcinka została jeszcze przed nami. Drogę którą odnalazłem na mapie prowadzi przecinając cztery grzbiety górskie. Droga powinna być dobra a okazała się katastroficzna, można ją porównać do starej bardzo dziurawej drogi brukowej. Po przejechaniu 50% odcinka Kondziu ma już dość „bruku”. Rozdzielamy się, Kondziu otrzymuje mapę i namiary gdzie się mamy spotkać, miejsce spotkania Rachiw. Mnie bardzo było szkoda tego szlaku więc się decyduje jechać dalej ze mną jedzie Vitek. Kondziu pognał główną drogą a my zaczęliśmy wspinaczkę przez kolejny ostatni już grzbiet. Okazało się że droga nie była taka zła. Na drodze znajdowały się nawet kierunkowskazy na Rachiw. Droga byłą w 60% asfaltowa a reszta to był szuter. A widoczki wzdłuż drogi były o niebo lepsze niż na wcześniej przejechanym odcinku. Na grzbiecie zatrzymujemy się i robimy przerwę na kawę. Wtedy otrzymujemy sms`a od Kondzia że oni już stoją w Rachiwie. Po około 40 minutach spotykamy się w głównym miejscu miejscowości. Robimy spacerek po miejscowości a Kondziu i Konrad idą coś zjeść. 

Image

Image

Z Rachiwu jedziemy na południe około 12 km do miejsca które jest geometrycznym centrum Europy. 

Image

Po drodze przejeżdżamy przez punkt kontrolny straży granicznej. Krótka kontrola paszportowa i odpowiedz na parę pytań gdzie i po co jedziecie. Przy pomniku centrum europy jemy obiad. Później znowu przez posterunek straży granicznej. Tym razem strażnik machną ręką i pognaliśmy dalej w znowu w stronę Rrchiwa. Z Rachiwa udajemy się do miejscowości Wierzchowiny gdzie mamy załatwioną bazę noclegową na dziś w postaci agroturystyki. Na głównej drodze czeka na nas osoba z agroturystyki UAZem 452. Jedziemy za nim i po 10 minutach jesteśmy w raju. Otrzymaliśmy piękny jednopiętrowy domek cały dla nas. Budynek wykonany cały z drewna, każdy pokój ma telewizor z satelitą. W domku mamy do swojej dyspozycji saunę, jackuzi, basen oraz bilard. O godzinie 21 mamy kolację o 22 wchodzimy do sauny i tak na zmianę sauna, jackuzi, sauna, prysznic, basen, sauna. Późnym wieczorem partyjka w biliarda a do tego ukraińska wódeczka czyi horilką. Zmyliśmy z siebie cały kurz z karpackich bezdroży nic nie zostało :-)

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Czuję że nie mam dosyć Karpat że czegoś mi brakuje czuje pewien niedosyt. Tyle nas minęło tyle km drogi musiałem usunąć z powodu braku czasu. Mógł bym w Karpatach spędzić całe życie, po prostu „ludzie gór są zawsze wolni”. 

Dzień dziesiąty
Powódź to straszna rzecz.

Rano budzę się o 9 ale widzę że w naszym domku nie ma żadnych ruchów więc po posiedzeniu w fotelu który znajdował się na balkonie wracam do łóżka na następne 30 minut. 

Image

Decyduje się w końcu oderwać o łóżka i ubieram się w stare ciuchy i maszeruję poodciągać śruby od strzemion oraz podregulować hamulce. Po 30 minutach przychodzi Kondziu i walczy ze swoją legendą, ja przebieram się i pakuję do uaza. W dyskotece zrobił się luz na tulei metalowej na drążku panharda. Plan był taki że zamontuje się tuleję gumowo-metalową od jakiejś niwy ale się okazało że gospodarz nie ma takiego dużego wiertła bo oczywiście tą tuleję trzeba było zmotać. Pozostało tylko wsunąć w jakiś magiczny sposób blachę do środka tulejki. Pracownik agroturystyki przynosi jakąś cienką blachę i nożyce do blachy. Po skręceniu wszystkiego razem luz jest skasowany. O 10.30 jemy śniadanie jak „prawdziwi biali ludzie” i o 12 opuszczamy naszą wspaniałą agroturystykę i żegnamy bezdroża Karpat. 

Image

Tuż za naszym miejscem noclegowym zatrzymujemy się aby przez lornetkę zobaczyć Popa Iwana z starym polskim obserwatorium meteorologicznym które zostało opuszczone po wybuchu II wojny światowej. Szkoda, bardzo szkoda że tym razem nie udało się tam dojechać ale będzie po co tu wrócić. Już wczoraj rozmawialiśmy z kierowcą gaza 66 który nam powiedział że bez problemów za opłatą 100 hrywien można wjechać na 1600m npm. Kierowca ten wwozi turystów na tą wysokość gdzie turyści robią sobie imprezy a następnie wracają na pace samochodu, niestety, z tego co słyszeliśmy zostawiając w górach śmieci. Jedziemy w stronę Czernowic gdzie mamy zwiedzić miasto. Przed naszym wyjazdem w Karpaty w tych rejonach była powódź stulecia. Mogliśmy na własne oczy zobaczyć ogrom tych zniszczenia. Podmyta i zapadnięta prawa część pasa była czymś normalnym. W tych miejscach był ruch wahadłowy a na poboczach uwijały się ekipy remontowe próbujące opanować te całe zamieszanie. Nad nami lecieć Mi2 w białych kolorach z napisem UN. Wjeżdżając do miejscowości w której lądował śmigłowiec widzimy jak ekipa remontowa buduje nową drogę bo rzeka zabrała około 400m drogi i sporą część skarpy, droga po prostu przestała istnieć. Na dużym placu widzimy stojącego Mi2 który jeszcze nie ma wyłączonego wirnika. Plac chyba był obozem dla wojska, ekip inżynieryjnych oraz organizacji humanitarnych. W centrum miejscowości leżą wielkie stosy kamieni i głazów które zostały na razie zsunięte na bo tak aby ciężki sprzęt mógł przejechać. Dookoła pełno wojska i sprzętu wojskowego. Wy zaczynamy naszą wspinaczkę na przełęcz. Po drodze widzimy liczne osuwiska kamieni i błota. Nagle dojeżdżamy do znaku „zakaz wjazdu” mimo zakazu powoli jedziemy dalej i się okazuje że teraz małą i niepozorna rzeczka rozmyła przepust a teraz jest wszystko zasypane kamieniami tak aby udrożnić drogę która jest jedyną drogą prowadzącą do tego miejsca z północy. Na naszej drodze mieliśmy jeszcze dwa takie miejsca z zakazami i całe mnóstwo mostów które było mocno podmyte z zapadniętym jedną stroną jezdni. Nie wszystkie zapadliska były oznaczone w europejski sposób. Można wręcz powiedzieć że żaden nie było tak oznaczony. Zapadliska były oznaczone ściętymi gałęziami powkładanymi w dziury a czerwonobiała taśma była rzadkością. Naprawdę można było odczuć potęgę niszczącej wody. Jadę sam, ponieważ moja pilotka zdezerterowała i dlatego na przełęczy zatrzymuje się i zabieram starszego pana który jedzie do domu i łapie „stopa”. Razem rozmawiając okazuje się że on był w Polsce i że był w Szczecinie. Nie mógł sobie przypomnieć w jakiej dzielnicy mieszka jego córka ale po 30 minutach przypomniał sobie że mieszka na Niebuszewie, jaki ten świat mały. Przed Czerwnowicami jedziemy drogą także zniszczoną przez wodę. Przez rzekę jest przerzucony wojskowy most, jest na nim ruch wahadłowy a most ma pusty środek więc trzeba było uważać aby nie zjechać z niego bo był by problem. Około 14 wjeżdżamy do miasta Czernowie, od razu witają nas korki. Znajdujemy w końcu miejsce do zaparkowania samochodów w jakiejś bocznej uliczce. Zakładam ramki i idziemy zwiedzać. Czernowice nazywane „małym Wiedniem wschodu” jest naprawdę ładne. W mieście żyło wiele narodowości Ukraińcy, Żydzi, Polacy, Węgrzy, Niemcy. Miasto to jest słynne z otwartości i tolerancji. Obok siebie istniały zbory, synagogi, cerkwie, kościoły. Zwiedzamy ratusz miejski, Żydowski Dom Ludowy, teatr im. Olgi Kobylańskiej. Odnajdujemy dom Antoniego Kochanowskiego który był przez jakiś okres burmistrzem Czernowie. Na deptaku który był w remoncie zauważamy że na nowych układanych krawężnikach zrobionych z czarnego granitu znajdują się napisy nazwy miejscowości w różnych językach. W starej części deptaka zasiadamy na popas, później się okazuje że ta knajpka jest opisana w przewodniku. Niestety na jedzenie czekaliśmy bardzo długo a obsługa nie była do końca miłą. Niezły klimat był w kibelku, muszla klozetowa bez deski, papier wyrzucany do kosza, spłuczka która bardzo oszczędnie spuszczała wodę a umywalka znajdowała się prawie w sali w której się jadło. Na szczęście my jedliśmy na zewnątrz. W oczekiwaniu na jedzonko porozmawialiśmy sobie z osobami siedzącymi z boku i dowiadujemy się że warto jeszcze odwiedzić obecny uniwersytet który jest bardzo ładny. Faktycznie po 20 minutach spacerku dochodzimy do potężnego gmachu który naprawdę jest okazały i warto było go zobaczyć. Niestety było już po 18 i zastaliśmy zamkniętą bramę. 

Image

Image

W drodze powrotnej zatrzymujemy się na kawę i lody. Każdy z nas wchłania sporą porcję lodów i popija kawą. W samochodzie ustalam marszrutę w kierunku miejscowości Chocim w którym chcemy zwiedzić potężną twierdzę. Na wyjedzie z miasta prawie nie rozjeżdża mnie wieki Kraz z naczepą. Dobrze że Kraz miał sprawne hamulce, kierowca miał refleks i nikt ani nic nie stało na poboczu drogi bo na drodze stał jeden krzyżyk więcej. On też jechał bardzo szybko a jedno co zapamiętałem to jego wielki zderzak i mój szybki unik maksymalnie w prawo, żyję… ale nogi miałem miękkie. Popędziliśmy dalej przez wioski po asfalcie, zapadał zmrok ale to na Ukrainie nie oznacza że trzeba włączyć światła, dobrze jest jak samochody jadą na samych światłach pozycyjnych ale są samochody jak i TIRy które w ogóle nie mają nic włączone. Po drodze zatrzymujemy się przed studnią która jest wykopana tuż przy drodze i tankujemy wodę pitną do naszych zbiorników. Około 15 km od naszego celu jakim jest miasto Chocim zjeżdżamy z głównej trasy i najpierw asfaltem później, szutrem, zaliczamy także przejazd brodem dojeżdżamy nad Dniestr. Tu zostajemy na noc to już jedenasty nocleg na Ukrainie, jak ten czas leci. „Namiotowcy” śpią na trawce przy brzegu a ja tam gdzie się zatrzymałem, a zatrzymałem się w korycie rzeki na kamieniach jak prawdziwy Nomad śpi tam gdzie się zatrzyma i o to w tym chodzi. Nad doliną rzeczną powoli wschodzi księżyc który już zaczął się już cofać. Siadłem przez moment na ciepłej masce UAZa i przez moment przypatruję się w gwiazdy, widzę „spadające gwiazdy” po to się żyje… Przed pójściem spać zjadamy arbuza którego kupił Vitek i popijamy to wszystko winem. Jak już wszyscy grzecznie leżą w swoich łóżeczkach ja bawię się aparatem i robie zdjęcia przy mocno świecącym księżycu.

Image

Nocleg
48 31 32,9220N
26 12 11,0460E

Dzień jedenasty
Kraina wielkich twierdz.

Budzę się o 4.30 aby porobić jakieś zdjęcia, ale pogoda jest za dobra i sobie odpuszczam słyszę jak czaple białe hałasują. Budzę się o 7.40 otwieram drzwi od uaza i widzę brodzące czaple białe oraz bociana białego. Aby wszystkich obudzić odpalam silnik i podjeżdżam do ich obozowiska. Następnie szybkie śniadanie, ja jak zwykle nie jem. Przed startem rozbrajam uaza z odciągów i „rogów” na których zazwyczaj wisi linia od windy już nie będzie ciężkiego terenu. Ruszamy w stronę Twierdzy Chocim. Po przejechaniu około 500 metrów zatrzymuje się bo coś mi dziwnie coś stuka. Okazuje się że główne pióro resoru jest złamane. Jak na razie się przyklinowało się trzyma zobaczymy co będzie dalej. W Chcimu zwiedzamy twierdzę która jest zbudowana na pionowej skale pod którą płynie sobie Dniestr. widać że twierdza była bardzo okazała ale i wiele przeżyła. W okolicy twierdzy Chocim w 1621 i 1673 roku Polacy z pomocą „partyzantki ukraińskiej” odparli ataki Turków. W Chocimu odnajdujemy też sklep z częściami do uaza ale niestety przednich resorów nie mają. Nie daleko Chocima zatrzymujemy się w miejscowości Okopy w których też stacjonowały polskie wojska podczas tureckich wypraw i zbudowały tam umocnienia z polecenia Jana III Sobieskiego. 

Image

Następnym punktem naszego zwiedzania jest Ruiny zamku w Krzywczach oraz Jaskinia Kryształowa Która ma 22 km długości, niestety niewielki odcinek jest udostępniony do zwiedzania ale nawet ten niewielki odcinek jest warty odwiedzenia. Z Krzywczych jedziemy do miejscowości Skała Podolska aby zobaczyć tam ruiny zamku obronnego który został wzniesiony na skale w XIV wieku. Zamek podzielony na dwie części ale najbardziej okazała jest baszta oraz frontowa ściana domu mieszkalnego. 

Image

O godzinie 18 jesteśmy w Kamieńcu Podolskim, zachodzimy na grób-pomnik Jana Wołodyjowskiego a następnie udajemy się do informacji turystycznej i na dzień jutrzejszy zamawiamy sobie przewodnika za 180 hrywien. Idziemy spacerkiem na most łączący stare miasto twierdzą, po drodze u Kozaka wykupujemy strzelanie z łuku do celu. Robimy małe zakupy i razem z Vitkiem i Agą jego patrolem jedziemy na cmentarz gdzie jest pochowany jego dziadek, babcia oraz ojciec. Po powrocie zachodzimy do pizzerii i jemy obiadokolację. Przyszedł czas na nocleg a podczas spaceru widzę obok twierdzy pole które było by wspaniałym miejscem noclegowym. Ruszamy w tym kierunku, po przejechaniu 500m droga się skończyła w głębokim jarze. Bardzo trudno było mi z stamtąd wyjechać. Uruchamiam reduktor i próbuję zawrócić ale jest tam za ciasno. Zaliczam duży wykrzyż co ze złamanym resorem nie jest czymś dobrym, prawie zaliczam boka. W końcu zrezygnuje z zawracania i ponownie zaczynam wyjechać na wstecznym. Nie był to takie proste bo w górnej części jaru droga prowadziła po łuku i była obudowana kamieniami. Po paru próbach i mielenia kołami udaje się wydostać z opresji. Nie było to łatwe szczególnie jak się nie miało pilota. Vitek znajduje drogę dojazdową na szczyt i znajduje super miejscówkę na nocleg tuż przy samej twierdzy. Od twierdzy dzieli nas głęboki jar do który nie chciał mnie wypuścić ze swoich objęć. Wzgórze na którym śpimy jest powyżej miasta więc z tego miejsca roztacza się wspaniały widok. Razem siadamy na pomniku poświęconym ludziom tu żyjącym czyli Ukraińcom, Rosjanom, Polakom, Węgrom, Ormianom, Żydom, Turkom i podziwiamy wschodzący księżyc oraz wznosimy toasty że tu jesteśmy wszyscy razem oraz za piękną Ukrainę i zagryzamy arbuzem. 

Image

W około pomnika znajduje się 8 dużych głazów. Każdy głaz to jedna narodowość żyjąca tu w Kamieńcu Podolskim. Tych narodowości jest 7, ósmy głaz należy traktować jako zaproszenie kolejnej narodowości do życia w jednym mieście.
Nocleg 
48 40 18,4200N
26 33 44,7900E

Dzień dwunasty
Jak w XVII wieku odwrót Polaków z Podola…

Pobudka jak zwykle z rańca o 8.00 wszyscy są już na nogach, nawet Vitek których moich pobudek miał dość. O 9.00 mamy zamówionego przewodnika. Naszym przewodnikiem był Olek, polak z pochodzenia który w 4 godziny oprowadził nas po Kamieńcu Podolskim. Każdemu polecam dobę przestoju w Kamieńcu, jest co oglądać. Olek najpierw oprowadził nas po starym mieście póżniej po dzielnicy ormiańskiej. Stare miasto w Kamieńcu Podolskim jest otoczone do okoła rzeką, czyli leży jak by na półwyspie. Rzeka głęboko wcięła się w otaczające je skały i miasto dodatkowo jest otoczone pionowymi ścianami co najmniej 20 metrowymi. Razem z Olkiem objeżdźamy całe miasto dołem podziwiając bramy wjazdowe, fortyfikacje oraz główny wyjazdowy most z miasta o wysokości 35m i wdospad z czystą krystaliczną wodą. Na koniec zostaje nam Polski Kościół oraz zamek. W zamku oglądamy pozostałości baszty w której zginą Jerzy Wołodyjowski. Do dziś nie wiadomo co spowodowało wielki wybuch baszty przypadek czy samobójstwo. Widać że miasto postawiło na renowacje całego zamku oraz fortu który znajduje się powyżej zamku. Zamek teraz robi wrażenie a jak zostanie całkowicie odbudowany to będzie perełką. Przed wyjazdem z miasta podchodzi do nas chłopak i mówi czysto po polsku „dzień dobry”. Powiedział że pokaże nam jak wyjechać z miasta. Po tankowaniu LPG na stacji do której popilotował nas Sejrgier pojechaliśmy na rynek w poszukiwaniu resoru do UAZa. Sejrgier to Ukrainiec ale nauczył się polskiego od dominikana podczas kiedy on uczył go ukraińskiego. Po wizycie na bazarze gdzie sklepów i sklepików było całe mnóstwo ale niestety nie mieli resorów do UAZa, więc jadę dalej na złamanym. Na rogatkach miasta nasz przewodnik wysiada z mojego samochodu i pędzimy dalej w stronę Lwowa. Dalej prowadzi Vitek razem z Agą, pędzą tak szybko na tych ukraińskich drogach że ledwo się mogę utrzymać na asfalcie, złamany resor ma swój test, skoro wytrzymał 110km/h na takich wyjebach to na polskich drogach też da radę. Dojeżdżamy do miejsca gdzie Vitek nas opuszcza… to chyba na pewno już koniec wyprawy… Krótkie pożegnanie i każdy z nas rozjeżdża się w swoje strony. Ja z Kondziem prowadzimy nasze maszyny w stronę Lwowa. Około 35 km od granic miasta rozbijamy się na wzgórzu i szykujemy kolację. Kiedy słońce zachodzi na wielkiej równinie na którym nocujemy widzimy liczne pożary na polach, jeden z nich jest naprawdę duży. Jak jechaliśmy to czymś powszechnym było wypalenie pól z nie zebranej słomy lub trawy. 

Image

Image

Image

Image

Po 21 podziwiamy wschodzący księżyc… Każdemu robi się smutno że już jutro będziemy w naszej ojczyźnie. Te dwa tygodnie nie były zmarnowanymi dwoma tygodniami, naprawdę było warto a ten co nie pojechał niech wie że nawet ja nie potrafię mu opisać co stracił. Słowa podobało się, fajnie było, OK., zajebiście, to nadal za mało.

Nocleg
49 46 46,0080N
24 38 20,7840E

Dzień ostatni
Polski patriotyzm i 400m w 5 godzin

Rano standardowa pobudka o godzinie 8.00 o 9.00 już jedziemy to najszybsza pobudka w naszym wyjeździe, może dlatego bo nie było z nami już Vitka. Ale nie zapomniałem także o nim, mimo że był około 200km za nami wysłałem mu smsa aby wstawał. Odczytał go dopiero o 12. Wjechaliśmy do Lwowa, nawet z zaparkowaniem samochodów nie było problemów. Ruszyliśmy na zwiedzanie z naszym książkowym przewodnikiem. Dużo by pisać co widzieliśmy we Lwowie ale niestety Lwów nie powalił mnie na kolana, choć był piękny. Około 16 lądujemy na Cmentarzu Łyczakowskim. Jak wcześniej w mieście nie czułem polskości tak tam ją poczułem. Niektóre nagrobki i krypty były naprawdę bogato zdobione. Przez Cmentarz Łyczakowski wchodzi się na Cmentarz Orląt Lwowskich. Widać prace renowacyjno – odbudowujące są na ukończeniu. Tu warto nadmienić że w latach 70 do połowy lat 80 cmentarz był systematyczne niszczony przez panujący wówczas ustrój. Czasem wydaje mi się że dziś młodzi ludzie nie potrafią docenić tej walki za ojczyznę. Dla tych którzy nie wiedzą czemu to jest cmentarz Orląt Lwowskich to nie wiedzą że znajduje się tam aleja dzieci które mają około 10 lat a średnia wieku pochowanych tu polaków nie przekracza 20 lat a napis „żył 18 lat” nie jest rzadkością. Cmentarz bardzo ładny coś na wzór naszych Powązek. 

Image

Image

Image

Ukraina chyba słynie z złego stanu dróg, ale Lwów to chyba bije wszystkie miasta i bezdroża o głowę. W większości dróg to są drogi brukowane i tak pozapadane że UAZ ma kłopoty z utrzymaniem toru jazdy. Po 18 opuszczamy miasto to znaczy próbujemy opuścić. W tym mieście to jest wolna amerykanka, czasem się zastanawiam czy w ogóle panują tu jakieś przepisy. Dochodzimy do wniosku że jazda w Bejrucie i to pod obstrzałem była by łatwiejsza niż tu. Każdy wyprzedza jak chce a później się wciska. Na głównej drodze wyjazdowej w naszym kierunku ruchy zrobiły się cztery pasy. Z przeciwnego kierunku ruchu dwa do tego ciężarówki, trolejbusy, osobówki, motocykle oraz piesi. A droga jest węższa niż szczecińska ulica Krzywoustego. Jazda bez kierunków to jest powszechny chleb, wjeżdżające autobusy na czerwonym świetle też. Szczęśliwi że udało się nam wyjechać o własnych siłach i to bez strat poza miastem zatrzymujemy się na stacji benzynowej gdzie dolewam paliwa do lewego baku na full. Przed samą granicą zatrzymujemy się przy sklepie i robimy ostatnie zakupy. Po chwili przyjeżdża starszy pan i rozpoczynamy rozmowę o przeróbkach UAZa. Padła nawet propozycja aby przywieść im przerobionego UAZa z silnikiem diesla do nich na Ukrainę. W ogóle jak się przyglądałem to oni nic w uazach nie zmieniają, nawet opon. Więc mój UAZik zwany na Ukrainie „bobikiem” siał postrach i spustoszenie raz wielkie zainteresowanie w każdym miejscu gdzie się pokazał. Przed wjazdem na teren terminalu granicznego odbieramy karteczkę, pogranicznik się pyta „co to UAZ??” zdziwiony. Na granicy przez 1,5 godziny nie poruszamy się nawet o centymetr. 

Image

Image

Image

Później Kondziu przejeżdża przez pas zieleni i ustawia się w innej kolejce. Ja zostałem na tej co stałem i później tego żałowałem. Odprawa Ukraińska była bezproblemowa zresztą Polska też ale całość zajęło nam około 5 godzin. Kondziu jechał przede mną więc pogranicznikowi sprzedał naszą opowieść. Pogranicznik powitał mnie słowami „o kolejny brudas” i wjechałem na ojczyste ziemie. Po drodze do Rzeszowa zatrzymujemy się na stacji Orlen i spożywamy hot dogi i zapijamy to wszystko kawą. W Rzeszowie rozstajemy się Kondziem, Kondziu pędzi dalej w stronę Szczecina bo w poniedziałek musi być w Warszawie a my jedziemy do Agi znajomej spać jak „prawdziwi biali ludzie”. 

Plus jeden dzień.
To tylko Polska

Można by tu się zastanawiać o czy m tu pisać skoro Ukraina została już dawno za plecami. Dla mnie każda wyprawa kończy się w miejscu startu czyli w tym wypadku w garażu. O godzinie 8.00 opuszczamy nasze miejsce noclegowe i robimy jeszcze przejażdżkę po starym mieście nie będąc pewny czy po deptaku można jeździć. Ale nie było tłoku i jakoś się udało. Na wjeździe na A4 okazuje się że zatankowany LPG na ukrainie już się skończył. Trochę mało km zrobiłem na nim od granicy Ukraińskiej do Krakowa. Do tego przestała mi działać rezerwa czyli nie mam już sygnalizacji małej ilości LPG. Jest to pewnie wynikiem lania LPG ponad korek przez ukraińską obsługę stacji. Do dziś nie wiem w jaki sposób może wejść 93 litry gazu do butli o pojemności 90litrów. Tak dla świętego spokoju odkręcam filtr gazu i oczyszczam go z niewielkiej ilości opiłków metalu. To wszystko robię na parkingu tuż za bramkami poboru opłat. Kiedy ruszyliśmy po paru minutach jazdy widzę stację Orlena ze stacją LPG, zjeżdżam na najbliższym parkingu. Jeszcze przed podniesieniem maski okazuje się że źle założyłem oring i przez niego ucieka gaz tworząc sporą ilość śniegu dookoła filtra. 

Image

Rozkręcam i skręcam wszystko jeszcze raz i z zaciśniętymi kciukami liczę że się uda, że nie za bardzo uszkodził się ornig na skutek złego skręcenia. Na szczęśnie się udaje, jak by się nie udało to zawsze zostaje 80 litrów, plus 7 litrów ukraińskiego paliwa 92. Kierujemy się do Żagania, miasta rodzinnego Agnieszki. Tam mam przenocować i dalej ruszyć do szczecina samemu. O godzinie 18 poznaje rodziców Agnieszki i czuje się traktowany jak członek rodziny za co bardzo dziękuję. 
Następnego dnia Agnieszka oprowadza mnie po swoim mieście. Zaczynamy od historycznego miejsca jakim jest stalag luft III. Był to obóz dla pilotów znany wszystkim pewnie z filmu „wielka ucieczka”. Następnie jedziemy na stare miasto, zwiedzamy pałac ozdobnymi 100 wyrzeźbionymi maskami która każda jest inna. 

Image

Image

Miasto jest godne polecenia do odwiedzenia tylko słabo się reklamuje. Nawet muzeum poświęcone obozowi nie jest odpowiednio zareklamowane. O godzinie 14 opuszczam Żagań żegnając się z Agnieszką i ruszam do szczecina. O godzinie 17.30 jestem już w domu…


Zakończenie:
TEAM 
Co tu dużo pisać ekipa się bardzo dobrze dobrała. 
LUDZIE
Nie spotkałem ludzi negatywnie nastawionych do nas. Spotkałem ludzi życzliwych i uśmiechniętych co nie oznacza że szczęśliwych, a może i są szczęśliwi. Jadąc przez wioski nie raz pozdrawiali nas przez podniesienie ręki. Czasem pojawialiśmy się w wiosce gdzie kończyła się droga a my do niej dojeżdżaliśmy pokonując przełęcze jadąc z sąsiedniej doliny. Nie sposób przejechać przez jakąś wieś niezauważonym ponieważ przy głównej ulicy toczy się życie. Przed każdym domem jest ławeczka i czasami cała rodzina tam przesiaduje. Jedni, widać że grają w coś, może w karty a inni rozmawiają o codziennych problemach. Na wsiach i małych miasteczkach całą masa dzieci, często do nas podchodziły zaciekawione, nie zawsze czyste nie zawsze ładnie ubrane ale najważniejsze że uśmiechnięte. Inną parą kaloszy są wsie lub dzielnice cygańskie. Bieda, bieda i bieda. Tam życie toczy się nie przy ulicy, na ulicy rodzą się ludzie i tam umierają. Raz się zatrzymaliśmy w takiej wiosce, Vitka jedno z dzieci poprosiło o wodę o nic innego. Oddajemy im nasze zapasy słodyczy w smutku opuszczam wioskę. Można by się zastanawiać czemu tak jest ale razem dochodzimy do wniosku że sami taki los sobie wybierają. Czemu w jednej części miejscowości Ukraińcy żyją godnie jak na swoje warunki a w innej części tej samej miejscowości inni ludzie żyją w skrajnej nędzy.
DROGI
To mogła by być długa historia i to mrożąca krew w żyłach. Nie wiem czy istnieją tu jakieś przepisy drogowe. Nie widziałem ani jednego motocyklisty w kasku ale za to w okularach przeciw słonecznych. Zapinanie pasów, rozmawianie przez komórkę jest na porządku dziennym. Wyprzedzanie bez widoczności dłuższego odcinka drogi jest rzeczą normalną tak samo jak wciskanie się po wyprzedzaniu jeżeli nagle nadjeżdża samochód. Ciągła linia oddzielająca pasy jezdni wcale nie oznacza że nie można wyprzedzać. Kierunkowskazy są nie potrzebne a światłą w ogóle, po co marnować cenną energię. Wieczorem jak jedzie samochód to jedzie po ciemku wyjątkiem są samochody które mają zapalone światłą pozycyjne i to czasem nie wszystkie świecą. Raz widziałem że coś jedzie bo a zakrętach widać było poświatę od przednich świateł. Kiedy dogoniłem to coś okazało się że to jeden ciągnik samochodowy ciągnie drugi ciągnik samochodowy i ten z tyłu nie ma żadnych świateł. Jadące nieoświetlone ciągniki rolnicze to też chyba normalka. Na drodze trzeba bardzo uważać na pieszych. Nie widziałem wielu pijanych pieszych ale za to całe mnóstwo nieoznaczonych, nieoświetlonych ludzi spacerujących poboczem drogi czasem wchodzący nagle na jezdnie jak przejechało pierwsze auto naszej kolumny.
SKLEPY
W sklepach jest wszystko co człowiek potrzebuje, nie ma potrzeby przywożenia jedzenia z polski, chyba że ktoś bardzo lubi polską kuchnię. Sklepy bardzo ciekawe ponieważ w zwykłem sklepie jest wszystko: sklep spożywczy, chemiczny, knajpa, gastronomia a czasem nawet apteka. Kupujesz sobie jedzenie podgrzewasz to wszystko a do tego jeszcze zamawiasz sobie piwo lub wódkę. Po czym siadasz przy stole i dobrze się bawisz spożywając wszystko co się kupiło. Normalną rzeczą jest liczenie na liczydle. W większym miejscowościach widziałem kalkulator ale liczydło znajdowało się obok niego.


NASZE TEKSTY
Wyczesana jak turecka szabla.
Aga kupić Ci loda, nie, możesz mi zrobić.
Rafał kup sobie patrola… nie religia mi zabrania.
Hardkorowo przez ó „ó z kreską”
Z foczyć się…
Brak słów jak tu jest zajebiście
Zajeżaście
Niedobre to takie, ale jakie miłe w dotyku
Drogi nie ma ale i tak jest zajebiście
Tam nawet za cara nie było drogi.
Co te ruskie nie wymyślą…
Bez dyskoteki to nie ma imprezy.
Co mam się chwalić że jestem zajebisty
Życie… taki life…
Prawdziwy biały człowiek