2 sierpnia 2008
Na granicy kolejka była niewielka. Poczekaliśmy może z pół godzinki i nadeszła nasza kolei przy rosyjskich budkach. Qśma zostawił mnie w Patrolu, ponieważ źle się czułam. Załatwianie wszelkich papierków, których było całe mnóstwo trwało 2 godziny. Tu departure card, tu deklaracja celna, siedemnaście kontroli paszportów, prawa jazdy, dowodu rejestracyjnego. W końcu przyszedł kulminacyjny moment ostatniej kontroli. Musiałam opuścić samochód i zaprezentować pogranicznikowi, że ta z fotografii w paszporcie to ja. Zdaje się, że już mnie wtedy męczyła gorączka i zapewne wyglądałam dość żałośnie. Może z tego względu celnik przypatrywał mi się trochę mniej intensywnie niż Qśmie. Podbił w końcu pieczątki już mogliśmy jechać do kazachskich budek. Była prawie trzecia w nocy…
Wiesiek został odprawiony jako pierwszy, nasza trójca dojechała do niego dopiero po chwili. Były jakieś problemy z odprawą. Okazało się, że Kazachowie stwierdzili, że Wiesiek ma nieważny blankiet wizowy. Mieliśmy takie same, a więc z naszym przejazdem też zapowiadały się problemy. Sytuacja była nieciekawa. Tylko ja i Qśma mieliśmy dwukrotną rosyjską wizę. Do Kazachstanu nie mogliśmy wjechać, bo wiza nieważna, do Rosji pozostała część ekipy już nie mogła wrócić. Telefon do ambasady? Był środek nocy z piątku na sobotę. Motocykliści już byli w samolocie do Ałma-Aty. Czas nieubłaganie uciekał. Kompletnie nie wiedzieliśmy co zrobić. Kazachowie, początkowo chcieli zapewne wyciągnąć od Wieśka łapówkę. Zobaczyli jednak, że ekipa jest duża, nie chcieli już ryzykować, ale musieli już trwać przy swoich nieważnych wizach. Propozycję diengów albo padaroków za natychmiastowe przepuszczenie odrzucili stanowczo.
Przeprowadziliśmy krótką naradę i podjęliśmy decyzję. Zamierzaliśmy udawać, że nigdzie nam się nie spieszy i okupować granicę do skutku. Na następną zmianę miała przyjść jakaś szyszka, która zadecyduje co z nami zrobić.
Ustawiliśmy się na boczku w rzędzie i zaczęliśmy rozstawianie obozu. Otworzyliśmy nasz namiot dachowy. Każdy wyciągnął z samochodu krzesełka, stoliczki, świeczki, lampki, kuchenki. Ze skrzyń z jedzeniem wyszło parę konserw, chlebek, ogóreczki. Na stole pojawiła się też wódka. Zrobiliśmy kolacyjkę i rozpoczęliśmy konsumpcję. Pogranicznicy w końcu nie wytrzymali. Przyszedł szef zmiany i zapowiedział, że możemy się weselić, ale wódkę trzeba schować pod stół. Gościu wyglądał na zestresowanego, więc Qśma zaproponował mu, żeby strzelił z nami kielicha. Celnik odparł, że jest na służbie i mu nie nada. Wobec tego Paweł zaproponował, żeby zdjął czapkę i już będzie po służbie. Gościu się roześmiał, ale mimo wszystko odmówił. Schowaliśmy alkohol pod stół i polski wieczór pod Kazachstanem trwał nadal. Dopiero po dwóch godzinach zmęczyliśmy się na tyle, żeby pójść spać. Większość spała w samochodzie, na siedzeniach, bo nie było gdzie rozstawić namiotów. Wyjątek stanowił Wiesiek, który się rozłożył w śpiworze na masce Toyoty, no i my w naszym namiocie dachowym.
Obudziliśmy się przed nową zmianą. Zanim pojawili się nowi pogranicznicy my byliśmy już w pełni gotowi do działania.
Na razie jednak nie zamierzali się nami zajmować. Zajęliśmy się więc porządkami w aucie, my nakleiliśmy sobie flagi krajów na drzwiach Bizuna.
W międzyczasie doszłam do wniosku, że mam anginę i po krótkiej konsultacji z Gosią zaczęłam się leczyć antybiotykami. Chwila na słońcu, kiedy naklejałam flagi, sprawiła, że po doksycyklinie zaczęłam się równomiernie pokrywać czerwonymi bąbelkami. Na szczęście w apteczce mieliśmy także leki przeciwuczuleniowe, poza tym od tej pory występowałam cała szczelnie okryta.
W końcu, koło południa, zabrali nam paszporty. Długo je czytali, bo zawołali nas do odprawy dopiero dwie godziny później. Szczęśliwi rzuciliśmy się na nich z wszystkimi naszymi papierami. Odprawili nas koło 16. Tuż za granicą było kafe. Po wymianie resztek rubli na tenge – kazachską walutę, udaliśmy się na szybki obiad. Jak tylko zjedliśmy ruszyliśmy w drogę. Mieliśmy 16 godzin w plecy przez perypetie na granicy. W Ałma-Acie mieliśmy być 3 sierpnia do południa, co było do zrobienia, mieliśmy 1800 km do stolicy.
Początek Kazachstanu był jeszcze zielony. Pasły się tam stada bydła, ziemia była całkiem żyzna. Jechaliśmy główną drogą, asfaltem średniej jakości. Mam na myśli średnią w Azji, w Europie taki asfalt jest na drogach 17 kategorii odśnieżania. Późno wyjechaliśmy więc zanim zdążyliśmy porządnie do Kazachstanu wjechać, już się ściemniło. Wtedy zmieniłam Pawła za kierownicą. Zdążyliśmy zobaczyć tylko kilka zaniedbanych wiosek. Jeżeli gdzieś po drodze trafił się remont, objazd wiódł przez czysty step, mocno dziurawy po przejeździe setek pojazdów. Koło północy trochę zmyliliśmy drogę i zamiast okrążyć Astanę obwodnicą wjechaliśmy w sam środek miasta…
Przejechane: 715 km