Postautor: Benes » pt 11 wrz, 2009
wklejam kolejne opowieści z drugiego etapu
czesc
Jak pewnie wiecie zaczelismy drugi etap podrozy dookola swiata na motocyklach. Jestesmy w Indiach od niedzieli. Odebralismy nasze motocykle od znajomego, przechowal je przez te 9 miesiecy i byly w super stanie. Mimo, ze to KTMy odpalily od kopki za trzecim razem.
Dopompowalismy opony i pojechalismy do hotelu w Amritsarze. Byla juz noc wiec wzielismy sie dopiero nastepnego dnia za regulace, wymiane olejow, filtrow, wymiane przedniego blotnika w motocyklu Tomka, zawory itp.
Teraz w Indiach jest pora deszczowa, wiec pracowalismy pod dachem. Szef hotelu udostepnil nam garaz. Praca przy tego rodzaju motocyklach zwykle powoduje nerwy i co chwile ktorys z nas rzucal miesem. Goscie ktorzy projektowali te silniki chyba codziennie dostaja tak duza dawke zlej energii od uzytkownikow, ze chyba juz dawno nie zyja. My mielismy dodatkowe utrudnienie w postaci tropikalnego klimatu. Nawet jak sie lezy w cieniu na trawie, to czlowiek jest tak spocony, ze pot leci do oczu i ust. My pracowalismy dosc szybko aby zdarzyc zrobic wszystko w jeden dzien. Najlepszym porownaniem bedzie praca fizyczna w saunie. Na koniec okazalo sie, ze moj motocykl nie chce odpalic, a Tomka stuka zaworami po regulacjach. Zrobilo sie ciemno i juz nie dawalismy rady. Poszlismy na miasto na sniadanio-obiado-kolacje, bo nic tego dnia jeszcze nie jedlismy, a pilismy tez malo, wiec mielismy duzy ubytek soli. Nastepnego dnia okazalo sie, po wielu probach, ze padl w moim motocyklu modul zaplonu. Takie elektroniczne pudelko. Zawsze sobie powtarzalem, ze elektronicznym pojazdem to daleko od domu nie wolno jezdzic i sam sobie potwierdzilem wlasne zdanie. Oczywiscie nie mielismy zapasowego modulu, bo podobno to sie nie psuje, japonski wynalazek montowany przez Austriakow. Nawet spotkalismy wieczorem dwoch Austriakow w restauracji i chcielismy im wtluc za to, ze ich kraj produkuje takie buble. Coz bylo robic, czas ucieka a my siedzimy w dosc malo ciekawym miescie w Indiach.
Poruszylismy naszych przyjaciol w Niemczech i jeszcze tego samego dnia Markus wyslal do nas DHLem wlasny modul ze swojego KTMa. Pozostalo nam czekac. Dnie sie dluzyly, bo tutaj jest taka parowka jak w saunie, a jak popada deszcz to przez chwile jest w miare swiezo. Amritsar znam jak wlasna kieszen, od lat tu cos mnie zatrzymuje, w zeszlym roku bylem tu trzy razy i to przymusowo. Ale dla wnikliwego obserwatora zawsze znajdzie sie cos do opisania, lazikuje po miescie i pioro same cos tam smaruje. Wczoraj juz mielismy dosc indyjskiego zarcia. Nawet sie nie zatrulismy, ale to jest takie ciezkie i tluste, ze po posilku ma sie kamien w zoladku. Zaczelismy robic nasze podroznicze zupy i jesc jaja.
Tomek ma jeszcze prawdziwe salami z Czech, wiec trzeba je jesc bo tu wszystko plesnieje. Dzis od rana walczylismy z indyjskim DHLem.
Zadzwonila do mnie kobita z Delhi, ze paczka jest na cle i musze podpisac autoryzacje na odprawe celna. Wyslala plik zazipowany, ktory trudno bylo otworzyc, trzeba bylo szukac specjalnej kawiarenki internetowej aby go wydrukowac. Potem biuro DHL w Amritsarze nie chcialo nam go przefaksowac do Delhi, ale w koncu sprobowali i powiedzieli ze numer jest zly, a byl zajety. Wiec dawaj w miasto szukac skanera.
Znalezlismy i wyslalem poczta skany pisma z moim podpisem, ale juz bylo za pozno, bo kobita (nazywa sie Laxmi Lamba) poszla do domu, moze jutro bedzie pracowac. Chetnie bym znalazl jakis formularz oceny pracy placowki DHL w Indiach i ich z gory na dol opierd... Paczka miala byc jutro, a tak moze bedzie w poniedzialek albo pozniej. No i pewnie trzeba jeszcze zaplacic clo. To Indie, tu trzeba walczyc o wszystko. Godzine szukalem srobki do mocowania GPSa po roznych warsztatach, oni tu wszystko na druty i sznurki wiaza. Dlugo tez szukalismy filtrow paliwa.
Nie moglismy przywiezc oleju z Polski, bo nie wolno wozic plynow samolotami. Probowalismy kupic tutaj. Ale najlepszy olej do motocykli jest mineralny. Jedyny syntetyk jaki kupilismy to samochodowy, liczby niby ma podobne do tego co potrzebujemy, ale nie wiemy czy silniki sie nie pozacieraja, moze skrzynia bedzie ciezej chodzic. Goscie w hotelu maja z nami eldorado. Dostali prawie nie zniszczone lancuchy DIDa i stare zebatki, bo my wymienilismy je na nowe, teraz mamy zupelne inne przelozenie, bo tutaj nie da sie rozpedzic do ponad 80km/h, a w Himalajach bedziemy potrzebowali niskiej jedynki bo tam nie ma tylenu, chcemy wjechac na ponad 5600m n.p.m. Tomek mowi, ze pojdzie nam jucha nosem jak tam wjedziemy bez aklimatyzacji. Stary olej i filtry tez gdzies pochowali, pewnie go na cos przerobia, a w ogole o te lancuchy to sie malo ni epobili. Slowem jest wesolo ale nie tanczymy w kolo bo jest goraco jak cholera. Po kilku dniach organizmy troche sie przyzwyczaily, ale ja zawsze wolalem Norwegie od Chorwacji, wiec zimno to moja ulubiona temperatura i tu zdycham. Turystow jak na lekarstwo i nie ma nawet z kim pogadac. Nikt nie chce nam uwiezyc, ze na kolach tu przyjechalismy. To chyba tyle.
sie ma
mariusz
Czesc
Wreszcie ruszylismy z Amritsaru. Po 12 dniach siedzenia w tym dusznym i niezbyt ciekawym miescie. Paczka z czescia zapasowa przyszla dzis rano.
Zaplacilem 1USD cla i 150USD kary za sprowadzanie do Indii uzywanej elektroniki, czyli uzywanego modulu zaplonu do KTMa. Ruszylismy kolo poludnia. Mielismy 200km do McLeod Ganj, to miescina powyzej Dharamsala, tu skupia sie zycie Tybetanczykow na wygnaniu. Przez pierwsze 120km mielismy saune i nawet od goraca zrobilo mi sie troche slabo. Maksymalne predkosci na indyjskich drogach to 70-80km/h. A na kretych drogach gorskich 50km/h. Zmienione zebatki znakomicie sie sprawdzily i nawet moglem uzywac piatego biegu.
Po drodze mielismy przeprawe wodna. Zerwalo most, a jeszcze w listopadzie 2008 po nim jechalem. Woda byla do kolana. Rzeka dosc szeroka, a jakosc wody to breja. Zarowno pod wzgledem zawartosci chemicznej, jak i koloru i temperatury. Musielismy prowadzic kazdy motocykl we dwoch, bo dno stanowily duze kamienie. A wiec jedynka jeden prowadzi, drugi asekuruje. Zasugerowalem Tomkowi aby pojechac jak Paris-Dakar i na pelnym gazie. Ale jak to w takich sytuacjach bywa, zabraklo odwagi, albo szalenstwa. Przespacerowalismy sie przez 200 metrowa rzeke cztery razy. Dwa razy z motocyklami, i dwa ze spodniami, kurtkanmi i kaskami.
Jakosc ruchu na indyjskich drogach... Chyba kazdy z Was moze to sobie wyobrazic. Jesli powsadzac za kierownice samochodow i mopedow szescioletnie dzieciaki i puscic je na droge, to wlasnie by bylo jak na indyjskiej drodze. Status spoleczny, zawod, wyksztalcenie, wiek, nie maja znaczenia. Kazdy jezdzi tak jakby jego myslenie o przyszlosci wybiegalo najwyzej pol sekundy naprzod. Jest to dosc meczace dla zachodniego kierowcy. Ale juz to znam z Pakistanu i tez z Indii, z poprzednich podrozy. Mamy znajomego z Delhi. Kiedy przyjechal do Polski i jezdzil wypozyczonym samochodem po Warszawie w godzinach szczytu, mowil ze zasypial, takie nudy. W Indiach to sie jezdzi z wyobraznia. Tak mowil.
Wczoraj dojechal do naszego hotelu w Amritsarze Francuz na Enfildzie.
WYporzyczenie takiego sprzetu 350ccm to 150EUR na miesiac. Objechal najwyzsza droge swiata, w sumie zrobil 6000km i nic sie nei zepsulo.
Jazda Einfildami po Himalajach to popularny sport dla turystow od 20 lat.
Do McLeod Ganj dojechalismy tuz przed zmrokiem. Kramy juz sie zamykaja.
Zjedlismy w restauracji, wymienilismy troche pieniedzy i kupilismy whiskey. Trzeba uczcic dzialajacy motocykl. Przez ten postoj w Amritsarze zrobilo sie nam malo czasu. Jutro o swicie ruszamy do Manali i dalej do Keylong. Mamy tylko 8 dni na objechanie Himalajow. Znowu bedzie zapieprz na motocyklach, jak rok temu. Musimy wrocic do Amritsaru i wymienic opony 4-go wrzesnia. Na granicy Nepalu chcemy byc 7-go.
Przekroczylismy mozliwy czas pobytu motocykli w Indiach o 3 miesiace i chyba bedziemy mieli klopoty na granicy. Wiec rezerwujemy sobie 2 dni na jej przejechanie. Potem 4 dni do Kathamndu i 5 dni w samym Kathmandu aby wyslac motocykle do Bangoku. Moze pojedziemy sobie do Jiri, na poczatek szlaku pod MtEverest. W Thailandii mamy jeszcze 700km na polnoc do miejsca gdzie zostawiamy motocykle. A 25-go mamy lot do Berlina. Szybko to leci. Byle sie te graty nie zepsuly.
O McLeod Ganj nie bede tu pisal bo to robilem juz wiele razy. To jedno z najbardziej turystycznych miejsc w Indiach, nie mylic z Taj Mahalem.
Mowie o prawdziwej turystyce a nie o wycieczkach. Tu mozna poczuc smak bialych Indii. Zobaczyc podstarzalych hipisow, cpunow, turystow, podroznikow. Nie mozna sie nudzic. Nie zobaczy sie tu prawdziwych Indii ale takie jakie bialy lubi najbardziej.
Coz to chyba na razie tyle. Podroz sie zaczela. Niestety goni nas czas.
sie ma
mariusz
czesc
Minely trzy dni i dojechalismy do Leh w Ladakh. To polnocne Himalaje indyjskie, przy granicy z Pakistanem. Z Dharamsala wyruszylismy w sobote o swicie, jeszcze bylo ciemno. Indie o poranku, kiedy jest chlodno, pachna kadzidelka, ludzie sa jeszcze ospali, nie ma takiego halasu ani ruchu na ulicy, dzieciaki stoja w mundorkach na przystankach autobusowych, ptaki glosno spiewaja, kobiety wychodza ze swiatyn, sklepikarze otwteraja dziury w scianie czyli sklepy, jeszcze wszyscy sa usmiechnieci i mili dla siebie. To najlepsza pora w Indiach.
Kierowalismy sie na Mandi, glowna droga przez gory. To takie gliniasto zwirowe pagorki, czyli przedgorze Himalajow. Jest tu jeszcze duzo pozostalosci po Indiach kolonialnych, mosty, bazy wosjkowe, niektore palacyki. Przed Mandi zjedlismy sniadanie w restauracji. Ale wczescniej mialem mala awarie, silnik zaczal sie dusic i okazalo sie, ze indyjski filtr paliwa nie daje rady, wiec go wyrzucilem, oryginalnie KTM nie ma filtra paliwa. Co do usterek to jeszcze Tomek mial tego dnia dwie. Przetarl sie przewod hamulcowy, bo Touratech nie dal do kitu tuningowego mocowania do przewodu. Potem odkrecila sie przednia zebatka napedowa i zaczal ciec olej z silnika, ale dokrecilismy i jest OK.
Od Mandi jechalismy dolina Parbati. Zaczely sie piekne Himalaje.
Niestety ruch na drodze sie wzmogl. Mijalismy mase motocyklistow indyjskich. Podobno bija rekord Guinessa, chca dojechac najwyzsza droga swiata do Leh w jak najwiekszej liczbie motocykli. My widzielismy okolo setki. Spotkalismy tez kilkunastu motocyklistow z Australii. Wynajeli Einfieldy w Delhi oraz samochody do rpzewozu bagazy i jada do Leh oczywiscie. Sek w tym, ze to emeryci. Wspaniali ludzie, znalezlismy w ten sposob mete na Tasmanii, przyda sie w 2011. Oprocz nich mijalismy kilku innych turystow na Einfildach i rowerzystow (podroznikow). W Manali zrobilismy zapuky na dwa dni bytowania w Himalajach, zatankowalismy do wszystkiego co mielismy, bo potem jest
tylko jedna stacja i znalezlismy dziki nocleg w lesie swierkowym na 2600m n.p.m. przed przelecza Rohtang. Powoli przypominam sobie ta trase z innej mojej podrozy. Prawie nic sie nie zmienilo. Las swierkowy i wlasne lozko w namiocie daly mi troche oddechu. Bylo na prawde przyjemnie, mimo ze biegalem trzy razy w krzaki z powodu zatrucia.
Nastepnego dnia wyruszylismy jak zwykle o swicie. Wlaczylismy sie w kondukt ciezarowek zdarzajacych czyms co kiedys bylo droga na przelecz Rohtang (3980m n.p.m.). Pamietam, ze 6 lat temu prawie nie bylo tu ruchu, a droga byla dosc dobra.
Teraz zawieszenie KTMa mialo co robic. 40km na przelecz jechalismy dwie godziny. Gory po poludniowej stronie przeleczy sa bardzo piekne. Wodospady po setki metrow wysokosci. Osniezone szczyty szesciotysiecznikow. Ale powietrze nadal duszne i dosc cieplo. Na przeleczy padlo sterowanie sprzeglem w KTMie Tomka.
Musielismy odpowietrzyc i pojechalismy dalej. Na razie nie czulismy wysokosci, no moze lekka zadyszke. Polnocna strona Rohtangu to zupelnie inna bajka. Usypiska zwirowe, zlepience, malo skal, lagodne stoki gory. Czyli standardowy krajobraz Himalajow. Ale ta przestrzen. Trudno sie przyzwyczaic do odleglosci. Wydaje sie, ze druga sciana doliny jest blisko, a przepasc pod nami niewielka. Ale jak tylko zlapie sie skale i zauwazy samochod, albo krowe, to okazuje sie ze odleglosci licza sie w kilometrach. Przejzystosc powietrza nie pomaga oceniac odleglosci. Porownalbym ten krajobraz do miesni kulturysty, ktory skupil sie na wielkosci a nie na zezbie. Piekno tkwi w ogromie a nie w szczegole.
Jechalismy 50km w kurzu i pyle do Keylong. Tam zatankowalismy ostatnie paliwo. Wyszlo, ze motocykle spalily 80% wiecej z powodu braku tlenu i jazdy na pierwszym i drugim biegu po dziurach.
Stromizny nie sa takie duze, bo ciezarowki nie daly by rady.
Za Keylong droga sie poprawila a ruch zelzal. Czasmi udalo sie wlaczyc czwarty bieg. Ale Tomkowi spadla rurka gumowa z chlodnicy i plyn wylecial. Stalo sie to dwa razy. Nie wiemy dlaczego. Potem byla przelecz Baralacha (chyba 4890m n.p.m.). Juz troche zimno, ale zatrzymalismy sie na postoj. Krajobraz sie nie zmienil. Usypiska piargi i potega gor.
Mijalismy coraz wiecej Indyjczykow na Einfildach, juz mi sie znudzilo machac reka. Minelismy wszystkie bary i minihotele dla turytow pod namiotami i pojechalismy pod Gata Loops, ktore wioda na przelecz Makhli (4500 m n.p.m.). Tam znalezlismy mala lake i rozbilismy namioty. Kuchenka MSR nie dala rady zagotowac zupy na wysokosci 4300m n.p.m. Ale Primus tak. Zrobilo sie dosc zimno i szybko ciemno, ale nie odmowilem sobie obowiazkowego prysznica, na tej wysokosci jeszcze nie
bralem. Schowalem sie za glaz ale i tak wialo.
W nocy nie moglismy spac, bo wysokosc, bol glowy i sraczka. Zaczelo padac i tak lalo do nastepnego wieczora. Ale trzeba bylo jechac dalej, chociaz w ogole mi sie nie chcialo. Niechy sie ktos pojawil co by mi powiedzial ze mi zazdrosci to bym mu dal popalic.
Wjechalismy na przelecz Makhli i zaczal padac snieg. Zalozylismy wszystko na siebie co sie dalo i kombinezony przeciwdeszczoe. Malo tego zayuwazylem pewne zjawisko. Z przeciwka jechalo dwoch Anglikow na Einfieldach. Jeden z nich mial na nogach sandaly i jenasy, na grzbiecie sweterek i czapke uszatke. Caly byl w sniegu ale jechal. My mielismy kupe sprzetu, ale i tak rece i nogi odmarzaly. Przelecz Lachalung (5065m
n.p.m.) przywitalismy w sniegu. Postoj nie mogl byc dlugi. Oczywiscie rowerzystow z bagazami tez spotykalismy, ci to maja krzepe. Ja czulem sie kiepsko bez aklimatyzacji, a jakikolwiek wysilek dawal zadyszke.
Za Lachalung zrobilo sie ladniej, wspaniale kaniony, roznobarwne zwirowiska i w koncu wjechalismy na plaskowyz piaszczysty na 4700m n.p.m. Moglismy pojechac w pyle z duza predkoscia.
Kilka postojow dalej dojechalismy na druga co do wysokosci przelecz z droga na swiecie, Tanglala (5360m n.p.m.). Ale pogoda byla kosmicznie zla, aparat zasypywal snieg, wial wiatr zimny jak diabli. ALe rowerzysci jechali. Zjecha;lismy z ulga na 4000m n.p.m. aby zrobic wreszcie sniadanie pod jakims dachem opuszconego domku wojskowego. Potem mielismy kilkanascie kilometrow do doliny Indusu. Tam spotkalismy dwoje Polakow na Africach i jednego Wlocha na Transalpie. Zlapal gume wiec mu pomglismy i pojechalismy do Leh zatankowac paliwo. Polacy jada juz 4 miesiace, przez Gruzje, Armenie, Iran, Turkmenistan, Uzbekistan, Tadzykistan, Kirgizje, Chiny, Nepal i Indie. W planach maja Sikkim i Bhutan. Wjazd na wlasnych motocyklach do Chin kosztowal ich 5500EUR za pozwolenia na 22 dni na dwa motocykle. W Iranie spotkali improwizujaca zaloge motocyklistow z Trojki. W Leh spotkalismy wielu bialasow wsrod ktorych spedzilismy mily wieczor, chociaz bol glowy i inne dolegliwosci nas wykanczaly. Dzis rano obejrzelismy procesje z okazji konca lata, zawsze 1-go wrzesnia w Leh. Cos pieknego. Nie spodziewalem sie, ze ta okolica moze byc tak interesujaca z powodu odrebnosci kulturalnej, mnogosci dacanow, ciekawych ludzi i pieknych gor. Nie pojechalismy na najwyzsza przelecz Khardong (5606m n.p.m.) bo pozwolenie wydaja przez caly dzien a my musimy byc za cztery dni w Amritsarze. Przez ten pospiech spowodowany czekaniem na paczke w Amritsarze stracilismy to co w tej podrozy moglo byc najpiekniejsze. Dzis rano mocno mnie to zniechecilo do dalszej podrozy i pogoni za czasem.
To na razie tyle. Zaraz wyruszamy na zachod do Kargil i Shrinagar. Aha wczoraj jeszcze regulowalem zawory w swoim KTMie, bo po zjechaniu na 3500m n.p.m. kompletnie sie rozregulowaly, nie wiem dlaczego tak dostaly tak duzego luzu.
sie ma
mariusz
Czesc
No i wrocilismy z powrotem do Amritsaru, aby zmienic opony, ktore z Polski przywiezlismy i tu zostawilismy w hotelu. A wiec zjechalismy juz z gor, mamy gesciejsze powietrze, moge wrocic do codziennych pompek i malego drinka wieczorem. Z Leh wyjechalismy zaraz po tym jak wyslalem ostatniego lista z kawiarenki gdzie internet chodzil jak cep w rekach mieszczucha. Nie ujechalismy daleko bo 10km dalej zauwazylem, calkiem przypadkowo, ze z silnika cieknie mi olej. Okazalo sie, ze w erworze walki z zaworami, poprzedniego dnia, nie dokrecilem jednej srobki od pokrywy zaworow. No i dawaj w pustyni, bo okolica jako zywo przypominala pustynie tyle ze na 3500m n.p.m. i ograniczona z obu stron snieznymi szczytami, a wiec dawaj wszystko rozbierac aby dokrecic srobke.
Potem pojechalismy piekna dolina Indusu. Na poczatku widoki na potezne kaniony wypelnione turkusowa woda z lodowcow. Wspanialy asfalt, bo nowy, wiec testowalem opony kostkowe na przyczepnosc. Mijalismy kolejnych Einfieldowcow z Indii i rowerzystow. Kiedy zaczela sie zyzna czesc doliny Indusu przestalo byc ciekawie. Indus plynie do Pakistanu, a my pojechalismy stara droga tysiacem serpentyn pod gore na przelecz 4180m n.p.m. Droga Troli czy Orlow czy inna tego typu serpentologia to nie moze robic wrazenia po tym co tu widzielismy. Mam kolego co pojechal na Korsyke a potem w Bieszczady i mowi, ze w Polsce to nie ma gor do ogladania. Tak chyba jest tez po powrocie z Himalajow. Ale moze jednak nie.
Widzialem Tien Shan, wedlug mnie ladniejszy niz indyjskie Himalaje i jakos ciagle odnajduje mile memu sercu miejsca w Europie i w Polsce.
Z Leh wyruszylismy po poludniu wiec zanim dojechalismy gdzies dalej juz zrobilo sie ciemno. Wiec walczylismy, juz nie na asfalcie ale w kurzu po dziurach jak leje po bombach Hitlera az do ciemnego. Dojechalismy do Muhlbek i tam znalezlismy tani nocleg w rzadowym hotelu. Maja tam plaskozezbe Buddy nowoczesnego (zapomnalem nazwy) z VIII wieku. Juz w nocy poszlismy do baru na omlet z tostem. Spokoj wsi, inni ludzie niz w miescie, inna kultura buddyjska i pieknie sie wyciszylismy po tym dniu pelnym wrazen.
Nastepnego dnia pojechalismy dalej. Czas nas goni. Na poczatku pejzarz przypominal mi bardzo odcinek kanionu Amellago w Atlasie Wysokim w Maroku, miedzy Amellago a At Hani. Nawet domostwa byly podobne, ale ludzie juz nie. Potem byl Kargil i juz muzulmanska czesc Himalajow. Kargil walczacy. Tak nazywam ta odmiane Islamu. 10 lat temu Pakistany zrobily tu maly wypad z lodowca i walili po drodze aby utrudnic zycie Indyjczykom.
Wjechalismy w doline rzeki Drass, a za miejscowoscia o tej nazwie zrobilo sie pieknie jak w Norwegii. 12 lat jade do mojego ulubionego kraju na ziemi i ciagle nie moge dojechac, a tu normalnie jak w Norwegii. Nizsze gory wiec zielone, skaliste, osniezone szczyty, wilgotne powietrze,
wodospady i znowu dobry asfalt. Potem wojsko zamknelo droge bo robili transport amunicji i zobaczylismy korek na jakies 100-200 ciezarowej na serpentynach z przepascia. My jechalismy bokiem niewiele robiac sobie z rozkazow wojakow. Dalej juz nie bylo tak ladnie, zjechalismy do Kaszmiru i wsi muzulmanskiej. W VII wieku Islam byl religia nowoczesna, dzis trzyma swoich wyznawcow, zwlaszcza tych fundamentalnych w jakims zacofaniu mentalnym, obyczajowym, kulturalnym, cywilizacyjnym.
Duchowi przywodcy to robia bo tak latwiej sprawowac nad ciemnogrodem wladze. Zal patrzec na twarze tutejszych ludzi. Beznadziejne matoly. Moze ten kontrast do buddyjskiego Ladakhu sprawil, ze nie moglem tego przetrawic, zwlaszcza na postojach, kiedy otaczalo nas mrowie zaciskajace sie wokol nas i tempo wpatrzone w karzdy nasz ruch jakbysmy odprawiali nabozenstwo, a nie pili coca cole. Moze z tego powodu, moze z innego, zagapilem sie i nie pomyslalem, ze juz czas szukac noclegu, bo zaraz Srinagar i wielkie miasto. Oczywiscie wladowalismy sie w to bagno, ale dzieki punktom na GPSie ze zdjec satelitarnych jakos wyjechalismy. Duszne pieklo komunikacyjne, ten kto tego nie widzial, nie potrafi sobie nawet wyobrazic. Hotelu zdatnego do schowania nas i motocykli nie znalezlismy, wiec jkechalismy po ciemku, po zatloczonej drodze indyjskiej. Kolejne pieklo, walka na swiatla i prawie walnalem w drzewo stojaca pol na asfalcie, nie wiadomo dlaczego. Musialem zjechac z drogi ciezarowce wyprzedzajacej inna ciezarowke, dostalem galezia po kasku. Potem cudem znalazlem lake w lesie bez ludzi, bo tu wszedzie sa ludzie. Wjechalem w ciemno i troche sie zakopalem w blocie, dalem w gaz i mialem bloto na kasku. Ale kawalek dalej bylo sucho i postawilismy namioty.
Kolejny dzien juz w deszczu, dobrze ze nie bylo goraco, bo bysmy nie wytrzymali w foliowych kombinezonach. Zobaczylismy troche pieknego Kaszmiru, ale droga glowna byla tak zatloczona, ze walka o przetrwanie zajmowala cala moja uwaznosc. Dopiero jak pojechalismy skrotem do
Pathankot zrobilo sie calkiem milo. Ale zdupcylo sie co innego. W moim gownolicie, czyli KTMie znowu zawory, a w Tomka gownolicie zginal olej i nie wyciekl. Chyba sie koncza te silniki i pojawil sie nowy problem nie do rozwiazania. Czasami czuje sie jak Dorotka ktora podglada zla czarownica w szklanej koli. Jak tylko moze to nam utrudnia. Kiedy jest wysoko i nie moze przygrzac sloncem to leje deszczem, na nizinach pali temperetura, a dla zabawy rozpieprza silniki, prawie nowki.
Ale trzeba trzymac fason, chociaz wieczorem w hotelu w Pathankot mialem chwile zalamania. Pomogl na chwile depresator.
Znalezlismy piekny domek opuszczony w lesie. Calkiem przypadkiem, jak poszlismy sikac. Ale przez glupote sie w nim nie zatrzymalismy, tylko znowu po ciemku pojechalismy do wielkiego miasta. Przynajmniej Tomek obejrzal US Open w TV. Kolejnego dnia w upale dojechalismy do Amritsaru do znanego hotelu, gdzie przywitano nas jak swoich. Wymienilismy opony, chociaz trzeba bylo walczyc, bo dzikus sadzil chyba ze ma do czynienia z kolem od fadromy a nie od motocykla. Ciagle zastanawiamy sie co zrobic z motocyklami. Czy wyslac je do Polski i sprzedac, kupic cos lepszego, ale nie ma nic lepszego, tylko sa ciezsze. Mamy juz gotowy plan z Big DR ale... Ja wykombinowalem, ze za rok przywioze chyba nowa glowice do mojego KTMa, a Tomek chyba nowy silnik, albo pierscionki. Ale to bajki. Jutro jedziemy w kieruku Neplu i oby zawory znowu sie nie poluzowaly, a olej u Tomka nie znikal.
sie ma
mariusz
czesc
Z Amritsaru wyruszylismy kilka dni temu. Pojechalismy glowna droga na Delhi, ale w Ambali odbilismy na skroty do zachodniej granicy Nepalu.
Glowna byla calkiem dobra, w wiekszosci dwupasmowa i nie tak zatloczona.
Pierwszego dnia zrobilismy ponad 450km, wlasnie dzieli autostradzie (210km). Niestety trafilismy na dwa dni upalu bez monsunu. Bylo jak w saunie, czasami zastanawialem sie co ja tu wlasciwie robie. Na kazdym postoju, co godzine, szukalem cienia i wypijalem duszkiem dwie zimne pepsi lub cole. Od tego goraca i dusznego powietrza krecilo mi sie w glowie.
Wilgotnosc siegla 81%, a slonce prazylo. Ciekawie zaczelo sie jednak robic dopiero na skrutach. Nie bylo az tak duzo ciezarowek, ale skonczyly sie nam punkty ze zdjec satelitarnych, bo nie planowalismy jechac na skruty do Nepalu.
Niestety czas nas goni. Szukalismy wiec drogi pytajac kogo sie da.
Ludzie, tak jak w Polsce, kierowali nas raczej na glowne drogi, ale mimo to udalo sie nam pojechac przez prawdziwa wies indyjska, na tych terenach muzulmanska.
Skonczyl sie asfalt, zaczely sie blota a miejscami kurz. Jechalem z rozpieta kurtka, wiec wszedzie gdzie kurz dotarl i zmieszal sie z potem, bylo bloto. Skora nie wytrzymuje takich temperatur w kombinezonie motocyklowym, a ja nie pojade na golasa jak HIndus, bo gdzies tam pod deklem czai sie strach przed wypadkiem. Kombinezon znowu przesiakl potem i wszedzie na ciele pojawily sie potowki. Na przyszly rok juz nie bedzie wysokich gor na trasie, wiec kombinezon zabieram teraz do Polski, a przywioze sobie zbroje, lekka kurte i lekkie spodnie z ochraniaczami.
Wies bardzo nam sie spodobala. Moze brudna i smierdzaca od gnijacych na sloncu odpadkow, ale zupelnie inna od tej w Kaszmirze, a na pewno od tej w Laddakh. Teraz trwa ramadan, wiec wioski muzulmanskie wieczorami sa bardzo ruchliwe, chociaz sklepy sa pozamykane. Przez caly dzien nie wolno jesc, dopiero po zmroku zaczyna sie fiesta.
Zpelnie nie zauwazylismy przekroczenia Yamuny, bylo juz dosc ciemno.
Potem pojechalismy kolejnym skrutem i wypatrzylem slabo wyjezdzony skret w trzcine cukrowa. Rozbilismy namioty na malej polance. SLyszelismy droge i pobliska wioske, ale do nas nikt nie przyszedl. Przez cala noc muezin nawolywal z meczetu, na zmiane z puszczanymi z tasmy jakimis piesniami religijnymi, na czytanie koranu mi to nie wygladalo. Noc byla duszna, a tuz po prysznicu padlismy do namiotow. Spiwory nie byly potrzebne. Najpiekniejszy byl ranek, chlodny, zeski i wilgotny od rosy.
Obudzily nas ptaki biegajace o zaoranym polu. Wyjechalismy jeszcze przed wschodem slonca szukac przeprawy przez Ganges. Juz tutaj rzeka ma ponad kilometr szerokosci. Mapy nie zgadzaly sie z rzeczywistoscia i krazylismy po zapomnianych przez boga i partie wiosach, gdzie wszystkie obudzone o poranku oczy wpatrywaly sie w nas jak w obraz.
Zadko kto wyjezdza z takich wiosek dalej niz do sasiedniej wioski, a wiec widok turysty i w dodatku na takim monstrum, byl zjawiskiem nie do ocenienia. Kto zaspal i nas nie zauwazyl, ten stracil jedyna w zyciu szanse.
Trudno bylo nawiazac kontakt z tubylcami, bariera jezykowa to nic, ale kontakt mentalny tez sie nie udawal.
Szukalismy takich co maja chociaz jeden dlugopis wpiety w klape w miare czystego surdutu, oni potrafili wskazac droge. Mimo tej zapyzialosci, mieszkaja tu ludzie wyksztalceni, lekarz, weteryniorz i ekonom. Czasami trafi sie rezydencja obszarnika - kulaka. Tuz przed tama na Gangesie znalezlismy wielka szkole w budowie, WYkorzystalismy cien i posadzke betonowa aby wyregulowac zawory w moim KTMie i podokrecac kilka srubek w KTMie Tomka. Potem walczylismy na skruty aby dojechac do Nepalu.
Mielismy dwie rzeczki bez mostow, spotkanie z lokalnymi oszukiwaczami mleka.
Dolewaja pol na pol wode i jakis proszek. Potem turysta kupuje lassi w restauracji i dziwi sie, ze ma zatrucie, a woda byla ze studni z pola ryzowego.
Najwazniejszy punkt programu, czyli granica Indii przed nami. Migruje przez nia duzo Indyjczykow i Nepalczykow, nie potrzebuja paszportow, chodza do pracy i na zakupy. SPedzilismy najpierw godzine przy odprawie paszportowej, czyli przy skrzypiacym, starym, drewnianym biurku, na tarasie domku z gliny. Potem byli celnicy. SPecjalnie zarezerwowalismy sobie na nich dwa dni, bo mamy problem z przekroczeniem dozwolonego czasu pobytu motocykli w Indiach. Ale poszlo w dwie godziny. Mieli wiekszy problem z nami niz my z nimi. NIe wiedzieli co zrobic, chyba takie miglance z Polski im sie nie trafiaja. Zreszta na przejsciu Banbasa-Mahendranagar jest zaledwie 30-50 pojazdow turystycznych rocznie, to bardzo malo. SPrawdzilismy w ksiazce gosci. Bo oni tu wpisuja wszystko do zakurzonych ksiag, chociaz komputery stoja pod sciana. DOmek celnikow to lepinaka z mat trzcinowych i gliny, kryta strzecha.
Wcisnelismy im odpowiednia bajke o zepsutych motocyklach i problemach finansowych, a oni wpisali ja do ksiegi w hindi obok wpisu z naszych carnetow de passage. Mam przykre doswiadczenie z indyjskimi biurokratami, najlepszymi na swiecie, z zeszlego roku, wiec obawialem sie, ze dadza nam kare albo zaaresztuja motocykle. Tomek jak zwykle zgrywal chojraka i twierdzil, ze nie moga nam nic zrobic, ale ja wiem swoje.
Odprawa paszportowa nepalska byla milym spotkaniem z urzednikiem ceniacym sobie turystow, a spisywanie danych z carnetow w buddce celnikow wielkosci strozowki trwalo piec minut. Kazali nam samemu wpisac sie do ksiegi. Potem mielismy 7km i wzielismy pokoj w hotelu w Mahendranagar. To male miasteczko przygraniczne.
KOlejny dzien byl tym krytycznym dla mojego motocykla. Nie wiadomo czy z powodu oleju samochodowego, czy z powodu gownolitu, skasowal sie popychacz zaworowy i zawory ssace sie zamknely. Mysle ze przyczyna lezy po srodku. Dalszej jazdy nie bedzie. Motocykl mial zimowac w Bangkoku, daleko stad, ale samej jazdy zostalo okolo 850km. Niestety zostal na 15 miesiecy w hotelu w Mahendranagar. Wlasciciel okazal sie calkiem w porzadku gosciem. Oplata 13USD za miesiac. Musze po powrocie kupic urzywany silnik i go rozebrac i zlozyc i tak po pare razy. Jak sie wprawie jak kosmonauci z NASSA co cwicza wszystkie awaryjne programy na ziemi. To kupie czesci zapasowe, przyjade w grudniu 2010 do Mahendranagar i zrobie remont w godzine.
Nastepnego dnia pojechalismy jednym bzykiem dalej. Ja bez kasu i w sandalach, bo reszta zostala na nastepny rok.
Zatrzynalismy sie w Bardia National Park. Tomek chcial pojezdzic na sloniu, a wyszla z tego calkiem przyjemna okolicznosc do obserwacji neplaskiej wsi. NIe ma tu przeludnienia jak w Indiach, drogi sa puste, ludzie nie walcza o swoje miejsce na ziemi i o przetrwanie. Jest czysto i nie smierdzi. Mimo, ze to Hinduisci. Nepal jest teraz na takim etapie, ze zachodza tu przemiany obyczajowe i spoleczne. Ciasny system kastowy zaczyna sie burzyc. Neomaoisci dochodza do wladzy. Wszedzie znaki skrzyzowanego sierpa i mlota oraz czerwone gwiazdy. Zaskoczyla mnie tez ilosc sklepow z alkoholem. Jednak ludzie sa tu mili i przyjazni. Zupelnie inni niz Indyjczycy. Wycofani, skryci, spokojni, troche przesadni w unizonosci wobec obcego. Zupelne przeciwstawienstwo mieszkancow Indii. Wszyscy turysci mowia jedz do Nepalu to odpoczniesz od Indii. Ja bym powiedzial, ze aby odpoczac od Indii trzeba wrocic do domu. Nepal to zupelnie inna bajka. Nawewt twarze ludzi sa bardziej z rasy birmanskiej niz aryjsko perskiej.
Nasteponego dnia pojechalismy 300km do Bhutwal. Odechcialo mi sie po tym jechac na jednym motocyklu we dwoch.
Kregoslup i tylek mi siada. Ale droga byla przyjemna, miejscami, po 20km nie widzielismy ani jednego samochodu. We wszystkich krajach osciennych do Nepalu byloby to cudem. Tloczniej zrobilo sie przy duzym miescie Bhutwal i okazalo sie, ze jak wtloczyc wielu nepalczykow na maly teren to staja sie Indyjczykami. Brud, halas, smrod. Ale dla mnie to juz bardziej przyjazna atmosfera. Varanasi to to nie jest ale czulem sie jak u siebie.
KOlejnego dnia, czyli dzis, pojechalem autobusem 158km do Pokhary. Tomek przyjechal motocyklem. Trasa byla miejscami nudna. Gory gliniaste, tak bym je nazwal. Miejscami jednak bylo skalicie i pieknie. Tak sobie dumalem i doszedlem do wniosku, ze te gory sa jak Nepalki.
NIeskazitelnie piekne, ale jakies takie cukierkowe, niewyraziste.
Wystarczy jedna skaza i cala beczka miodu do wyrzucenia. Jednak przykowaja wzrok, pobudzaja pozadanie, tylko nie mozna ich zapamietac, bo sa nijakie.
sie ma
mariusz
"Masz niskie ciśnienie... ja Ci je podniosę"
BENCAMP