podróż dookoła świata Szczecinanina Mariusza Reweda

Organizujesz imprezę, szukasz pilota lub drugiego samochodu dla towarzystwa, itp
Benes
ADMINISTRATOR
Posty: 5127
Rejestracja: sob 10 lut, 2007

podróż dookoła świata Szczecinanina Mariusza Reweda

Postautor: Benes » śr 01 paź, 2008

Mariusza znają lub słyszeli o nim chyba wszyscy. Odstawił swoje 4x4 i rusza na etapową podróż motocyklem. Pracujemy w różnych firmach może w jakiejś znajdzie się pewnen budżet na sponsoring do których nie dotarł Mariusz. Pomysł Maruisza nie jest nowy bo słyszałem o tym parę lat temu, trzymajmy kciuki aby mu się udało :)
Realizujmy marzenia kogoś innego jeżeli nie mamy czasu realizować swoich.
Więcej można przeczytać na stronie: http://www.kilometr.com/ds.html

cyt.

Jestem posiadaczem motocykla marki KTM Adventure LC4. Na jesień 2008 roku przygotowuję pierwszy etap wyprawy dookoła świata, tym motocyklem. Jestem przewodnikiem turystycznym z zawodu, staram się łączyć pożyteczne z przyjemnym. Jednakże taki mezalians nie daje wystarczających profitów aby dokonać podróży dookoła świata. Postanowiłem więc podzielić tą wyprawę na 12 etapów, każdego roku będę się starał wykonać jeden etap. Pierwszy z nich zaplanowałem na półtora miesiąca drogi, przez takie kraje jak: Słowacja, Węgry, Serbia, Bułgaria, Turcja, Gruzja, Armenia, Azerbejdżan, Turkmenistan, Iran, Pakistan, Indie. Większość z tych krajów znam od strony podróży samochodem. Taka podroż jest dla mnie czymś nowym tylko z powodu środka transportu, którym jest motocykl. Działam na rynku turystyki, można powiedzieć niekonwencjonalnej, od pięciu lat. Zorganizowałem prawie czterdzieści imprez samochodowych i innych na terenie Polski, Europy, Azji i Afryki. Przez lata wyrobiłem sobie dobrą markę, a świadczyć o tym może liczba stałych klientów, ponad 400, którzy stale korzystają z moich usług. Większość z nich co roku wyjeżdża ze mną na wycieczki. Moją główną witryną reklamową jest strona internetowa, którą odwiedza ponad 3000 osób miesięcznie, głownie z nastawieniem na czynną turystykę. W ciągu kilku lat, razem z Iwoną Kozłowiec, opublikowaliśmy 32 artykuły w gazetach dotyczących turystyki, off-roadu, quadów i motocykli. Występowaliśmy w poznańskim radiu Afera, w godzinnym wywiadzie o turystyce niekonwencjonalnej. Zorganizowaliśmy 11 pokazów multimedialnych w wielu miastach Polski. Pokazy i publikacje dotyczyły sprzętu podróżniczego oraz naszych prywatnych wypraw w odległe krańce Azji i Afryki. Przedsięwzięliśmy cztery takie wyprawy, każda z nich liczyła ponad 20tys. kilometrów i ponad 2 miesiące czasu.
Jeśli byli by Państwo zainteresowani współpracą i jednocześnie wspomożeniem mojego przedsięwzięcia, czyli wyprawy dookoła świata motocyklem, bardzo chętnie przedstawię Państwu moje dokonania w postaci prezentacji multimedialnych oraz chętnie się z Państwem spotkam w wyznaczonym przez Państwa terminie. Ze swej strony mogę reklamować państwa produkty lub firmę na swojej stronie internetowej, motocyklu, samochodzie, które są moimi narzędziami pracy. Mogę też występować w roli testera Państwa produktów albo w reklamach prezentujących Państwa firmę. Z doświadczenia wiem, że klienci kierują swoje pierwsze pytania 'co kupić' do takich ludzi jak ja, praktyków. Dopiero wtedy idą do sklepu. Sprzedawca nigdy nie wydaje im się tak wiarygodny jak człowiek, który używa tych czy innych produktów na co dzień w pracy i na dodatek jest im znany osobiście.
Jeśli uznali Państwo, że czas poświęcony na czytanie powyższej oferty nie był straconym, bardzo proszę o kontakt emailowy info@kilometr.com, albo telefoniczny 0601-77-15-23. Jestem otwarty na każdy rodzaj współpracy.
opisy dalekich podróży można natomiast znaleźć pod adresem:
www.kilometr.com/syberia2003.html
www.kilometr.com/azja2005.html
www.kilometr.com/azja2007.html
www.kilometr.com/maroko2006.html
spis wszystkich imprez jakie zorganizowałem oraz propozycje na rok 2008 pod adresem:
www.kilometr.com/rajdy.html

Jeśli ktoś zechce przekazać jakiekolwiek fundusze na cel tej podróży, proszę o wpłatę na konto poniżej (nie zapomnijcie napisać swojego nazwiska w tytule przelewu), postaram odwdzięczyć się tak jak potrafię:
Mariusz Reweda
ul. Lipowa 134
72-003 Wołczkowo
74 1030 0019 0109 8513 9491 0012
"Masz niskie ciśnienie... ja Ci je podniosę"

BENCAMP

Awatar użytkownika
prezes
Prezes 4x4 Szczecin
Posty: 10165
Rejestracja: śr 14 lut, 2007
Lokalizacja: szczecin
Kontaktowanie:

Postautor: prezes » śr 01 paź, 2008

Sądząc po adresie, to Mariusz chyba do Szczecina [Wołczkowa] wrócił.
prezes, po prostu prezes

Benes
ADMINISTRATOR
Posty: 5127
Rejestracja: sob 10 lut, 2007

Postautor: Benes » czw 23 paź, 2008

cyt

Witajcie -
3 pazdziernika Mariusz i Tomek wyruszyli motocyklami do Indii.
Oczywiscie nie najktrotsza droga!
Ponizej pierwsza porcja opowiesci z trasy.
Pozdrawiam -
iwona
www.kilometr.com



Data: 11 października 2008 14:05
Temat: Dookola Swiata 1

> czesc
> Dojechalismy wreszcie do Gruzji, pisze z Batumi. Osiem dni jazdy od
rana do wieczora na motocyklach przeznaczonych do terenu a nie na
autostrady troche nas wykonczylo. Ciagle scigamy sie z czasem. Wstajemy
skoro swit, jak GPS pokazuje wschod slonca i szukamy noclegu po zmroku.
Troche jak w klasztorze motocyklowym. Maszyny mialy male usterki ale
naprawialismy podczas przerw regeneracyjnych. Mielismy kilka wywrotek z
powodu off-roadu na dojazdach do noclegowni na dziko, ale nic sie nie
polamalo. Srednie przebiegi dzienne wychodza nam takie jak bysmy jechali
Toyota, nawet jesli prujemy ponad 110km/h po autostradzie. Ale trzeba
robic co 1.5 godziny odpoczynki z powodu bolacych tylkow i zmeczenia
uwaznosci.
> Przekraczanie granic motocyklem to slodkie zycie, nikt nas nie
sprawdza nawet kasow nie kaza zdejmowac. Do Gruzji wjechalismy w 30
minut, szybciej niz piesi i autobus rejsowy, a samochody stoja w kolejce
po 4-6 godzin. Zaplacilismy tylko jeden mandat za predkosc w Serbii - 30zl.
> Pogode mamy wymarzona, jest chlodno ale deszcz nas omija. Nawet
wieczorem po prysznicu jak wskakujemy do namiotow to zaraz potem zaczyna
lac, ale kiedy siedzimy przy rakiji do pozna to jest piekny zachod
slonca, jak wczoraj na klifie ponad M Czarnym za Trabzon. Dzis jednak
musielismy troche odpoczac od jazdy i robimy sobie pol dnia odpoczynku
na plazy w Batumi. Rozbilismy namioty po prostu ponizej promenady i nikt
nam nie przeszkadza. Zgodnie z tym co przewidywalem, im dalej od Europy
tym z wiekszym poblazaniem i politowaniem ludzie patrza na
motocyklistow, jakbysmy byli ofiarami wojennymi tulajacymi sie po
swiecie. Policja przymyka oko, celnicy rzycza szczescia i poklepuja po
plecach, sprzedawcy w sklepach zanizaja ceny i nikt zlego slowa nie
powie. Na imprezie pozegnalnej czulem sie jakbym jechal na stracenie tak
sie ze mna zegnali, a teraz mysle ze wygladamy na cyrk stracencow.
> Powoli wciagnalem sie w rytm jazdy i zaczelo mi sie podobac. Od dzis
konczymy dojazdowke i zaczynamy podroz. Jednak juz wiemy, ze trzeba
bedzie wyrzucic z programu to i owo bo nie zdarzymy do Indii.
Paradoksalnie samochodem podrozuje sie szybciej. Przed nami jeszcze
tresciwe 11000km i pewnie wiekszy off-road niz mielismy na podjezdzie
pod klif w Turcji, co trzeba bylo bagaze wniesc na plecach, aby odciazyc
motocykle.
> Polnocna Turcja jak zwykle piekna i warta miliona zakretow, mowie o
odcinku od Zonguldak do Sinop. Potem to jednolite miasto przez kilkaset
kilometrow, ale i autostrada. Istanbul wzielismy z kopyta i tylko
chcielismy zrobic zdjecie na moscie nad Bosforem, ale okazalo sie ze
wjechalem pod prad i w strefe wojskowa. Zdjecia nie zrobilem, ale
policja pogrozila palcem. Szukanie noclegow motocyklem jest latwiejsze i
jak na razie trafiaja sie nam perelki. Mam juz za soba pierwsze male
choroby i zatrucia. To drugie z naszej winy, bo mielismy za duzy wybor
trunkow.
> Niektorzy juz wiedza, ze Tomek zrobil zupe na litrze spirytusu, bo
pomylil butelki plastykowe. Spirt wzielismy na kraje muzulmanskie aby
rozrabiac z pepsi na long drinki, zostalo jeszcze pol litra 95%. Teraz
sie pilnujemy bo w roznych butelkach mamy rozne trunki, od benzyny do
kuchenki, przez wode do prysznica, wode do picia, spirt, olej, plyn
hamulcowy itp.
> Tomek tak w ogole robi w naszej grupie za rozsmieszacza, a to zupa na
spircie, a to przewrocony motocykl, a to przedni blotnik od scigacza
zamontowany do enduro, a to znow miejsce noclegowe z migdalaca sie para
po sasiedzku. Gosc ma luz i dzis na przyklad rozwiesil uprane gacie i
skarpetki na publicznej plazy w Batumi. Ja luzu nie mam i uzywam gaci
jednorazowych z fliseliny, takich dla kobiet poporodowych. Moj brak luzu
widac szczegolnie na zdjeciu wizy iranskiej. Bez szczypania sie moge na
granicy powiedziec, ze ja do Osamy, na pewno uwierza.
> Gruzja powitala nas pytaniami skad znamy ruski i proba sil slowem na
stacji paliw. Potem bylo goscinnie. Ceny sa dosc wysokie, paliwo ponad
3zl. Ale oszczedzamy, codziennie jajecznica i zupa z wody, juz schudlem,
moze tez od trzesawki na motocyklu. Batumi to krolestwo mafiozow.
Wiadomo granica Turcji i morze. Jak w Rosji kilka lat temu. Slabo czuje
sie tu poprzednia epoke ZSRR, duzo slabiej niz na przyklad na Ukrainie.
Jutro jedziemy do Vardzi, wiec zobazymy troche interioru. Zamierzamy
trez smyknac, jak mowi Przemek z Poznania, kolo Osetii, na droge wojenna
do Wladykaukazu. Tak aby zobaczyc czy sie przedrzemy. Bo samo dotarcie
motocyklem do Indii to za male wyzwanie, nawet bez carnetu de passage i
wizy Pakistanu.
> No coz ide robic zupe i kilka zdjec. Jakos ani do jednego ani do
drugiego nie mam zaciecia.
> sie ma
> z Batumi
> mariusz


www.kilometr.com
"Masz niskie ciśnienie... ja Ci je podniosę"

BENCAMP

Benes
ADMINISTRATOR
Posty: 5127
Rejestracja: sob 10 lut, 2007

Postautor: Benes » pn 27 paź, 2008

kolejne wieści z trasy
cyt.

czesc
Oj sie porobilo. Internetu nie bylo.
Od Batumi pojechalismy przez interior Gruzji, bloto i stromizny gorskie, off-road pelna geba, okazalo sie ze Gruzja wcale lasami nie stoi to step i szutry. Obejzelismy Vardze, taka Kapadocja... podobna. Najlepsze, ze podjezdzamy pod kemping przydomowy, a tu wala na nas kobita i facet z Niemiec, przyjechali takimi samymi motocyklami jak my. Kobitka pierwsza klasa, ma 1.5 metra a siada na motocykl co ja ledwo dostaje do ziemi nogami. Twarda sztuka. Bylo pijanstwo i swawole z lokalesami. Nawiedzeni ludzie. Jesli myslalem kiedykolwiek, ze Polacy to ksenofoby, ale nie znalem Gruzinow.
Potem Tbilisi i spanie pod cerkwia. Miasto na wskros nowoczesne i szpanerskie. Zawalone samochodami, tak ze nie mozna nawet motocyklem przejechac. Pierwszej nocy przyjechali do nas lokalni motocyklisci. Nastepnego dnia pojechalismy na droge wojenna do Abchazji, zobaczyc czy Ruskie sie wycofaly, a tam ich chyba nigdy nie bylo. Piekne widoki. Druga noc pod cerkwia w Tbilisi i zawital adept na popa. Tomek nazwal go Igi Pop. Co trzecie slowo mial na H... Ale na prawde nas rozweselal. Byl synek popa z tej cerkwi.
Potem granica Azerbejdzanu i klopoty. Po pierwsze dali nam tylko 3 dni na tranzyt, albo mamy zaplacic depozyt po 2000USD za motocykl, nie wiadomo czy oddadza. Po drugie zrobila sie afera bo Tomek mial mape z Armenia, a oni sa w stanie wojny. Nie pomogly tlumaczenia ani pomysl na wyciecie z mapy Armenii. Mape nam zabrali.
W Baku odebralismy od konsula Polski paczke z oponami i filtrami oleju. Byla wymiana oleju w krzakach i olej w ziemie, tak ekologicznie podrozniczo. Goroca, meszki, komary i halas. Pelno ludzi wszedzie. Swiat jest przeludniony, dopiero w Gorganach w Iranie byla cisza. Potrzebna jest chyba wojna. Zawitalismy tez do konsula w Tehranie, aby dal list polecajacy do ambasady Pakistanu abysmy mogli wizy zrobic. Ale Unia teraz kasuje 36EUR za takie druczki. Konsul byl gosc i dal za darmo. Jak sie okazuje nasi dyplomaci nie wiedza wiele o sytuacji politycznej w krajach w ktorych sami siedza i sasiednich. Pytali nas o to co pytaja zwykli ludzie z Polski, czy Gruzja jest bezpieczna, czy sa leje po bombach, czy w Pakistanie porywaja turystow itd. Ale praca dyplomaty to nie dziennikarstwo, takich rzeczy nie musza wiedziec. Znaja sie za to na przepisach i juz wiem jak zrobic aby miec dwa paszporty polskie.
Przed Tehranem zwiedzilismy kupe gruzu glinastego czyli zamki Asasynow. Ladne gory, szczyty powyzej 4000m n.p.m. W tehranie spalismy w lesie, calkiem milo, pilnowala nas policja. Jazda po Tehranie motocyklem to jak plywanie kajakiem po piasku. Tyle samochodow. Ale wizy zalatwilismy, odbieramy je w poniedzialek. Kupa papierow i przepychanki pod okienkiem.
Dalej pojechalismy przez Gorgany do Semnan i chcielismy wjechac na pustynie Dasht. Ale po noclegu w piachu i ruszeniu nastepnego dnia wjechalismy pod baze wojskowa co tylko naczelnik mial mundur, reszta w dresach, a w Iranie nikt w dresie nie chodzi. Pewnie jakas tajna baza. Oczywiscie nas aresztowali. Zaczelo sie od zarekwirowania GPSow i motocykli. A skonczylo sie na deportacji do najlepszego hotelu w miescie i przymusowego wziecia pokoju. Obiad pelna klasa na koszt policji, mini barek w pokoju tez. Przesluchiwania trwaly caly dzien. Gadanie o dupie maryni. Ale chyba sie gosciom spodobalem bo weszlismy na tematy polityczne, a chyba wiecie, ze USA to ja nie lubie i optuje za atomica dla Iranu. Po obiedzie maglowali Tomka. Miedzyczasie wypatroszyli nam motocykle. Zarekwirowali karty pamieci, aparaty, GPSy i wszystkie dokumenty lacznie z papierkiem od cukierkow. Po nocy za 30USD na dwoch, oddali wszystko nienaruszone, ale z wyladowanymi bateriami, obejrzelismy razem mecz pilkarski w telewizji i wylewnie nas pozegnali. Sztrafu nie bylo.
Pojechalismy jednak przez pustynie, ale ominelismy baze szerokim lukiem. Tomek nawet proponowal aby podjechac pod baze i udac ze zapomnielismy zmienic nastawy w GPSach, ale nie mielismy czasu na takie prowokacje.
Pustynia Dasht to pierwsza pustynie ktora mi sie podobala. Spalismy na slonym jeziorze. Kolory, krajobrazy, ksztalty i pustka wspaniale. Zwlaszcza po wizji spedzenia roku w pudle.
Potem pojechalismy do Yazd i wymienilismy wreszcie opony. Motocykle zrobily sie lekkie i wreszcie sterowne, bo styare opony grozily juz wybuchem, takie lyse.
Yazd cichy i spokojny, chociaz 533ooo mieszkancow. Ale piatek i internet nie czynny. Piatek to jak niedziela w Europie.
Nastepny dzien to super off-road. Zartowalismy, ze jedziemy jak Czachor na wakacjach. Dopoki nie zrobilo sie na prawde ciezko. Piach jak maka i motocykle sie przewracaja. Dobrze ze zmienilismy opony i jestesmy lzejsi. Dojechalismy teraz do Esfahanu i siedzimy w hotelu tym samym co siedzialem z Iwona 5 lat temu. Nic sie nie zmienilo. Troche pozwiedzalismy. Spotkalismy Polakow. Moze wieczorem wydebimy od nich troche alkoholu. Ale ja twierdze, ze to studenciaki i nie wpadli na pomysl wziecia spirtu do plastykowych butelek. Tomek nie chce sie zakladac, bo przed chwila sie zalozylismy i musial zaplacic za obiad.
Jutro wracamy na dzien do Tehranu odebrac wizy Pakistanu. Potem jedziemy nad zatoke Perska. Nadal nie wiemy czy nas wpuszcza do Pakistanu i Indii bez carnetu de passage.
Zdrowie dopisuje, zwlaszcza z pomoca bioenergi slanej z Polski. Tylko ciagle mam problem z odparzeniami stop, nie nawyklem do spedzania calych dni w butach. Zdejmuje je na kazdym postoju, ale i tak jest zle. Zatruc nie bylo, bo robimy gulaszowe zupy i jajecznice. Wolimy sami jesc. Dzis poszlismy na obiad na baranine, ale byl kurczak. To dopiero drugi raz. Aha i raz u rodziny iranskiej co nas zgarnela z wioski jak szukalismy noclegu na podmoklych polach nad Morzem Kaspijskim. Jeden z domownikow pierwszy raz widzial latarke na czolo i chcial pozyczyc, zalozyl ja na jedno oko, sadzil chyba ze jest ginekologiem. Smiac sie nie wypadalo. Uparlismy sie, ze spac bedziemy pod namiotami, a to wstyd dla gospodarza. Na dodatek w nocy byl monsun chyba i p[ostawilismy namioty na dodatek pod dziurawa rynna. Przez moj namiot plynal potok. Ale nie odpuscilismy i rano wyszlismy na powietrze z usmiechami. My wstajemy o wschodzie slonca, ale Iranczycy to spiochy.
Co jeszcze... Pojezdzil bym Toyota.
sie ma
z Esfahanu
mariusz
"Masz niskie ciśnienie... ja Ci je podniosę"

BENCAMP

Awatar użytkownika
Aganiok
Operator wyciagarki
Posty: 325
Rejestracja: ndz 31 sie, 2008
Lokalizacja: Szczecin

Postautor: Aganiok » pn 27 paź, 2008

tylko pozazdroscic :) Ale na motorach, to jest dopiero wyczyn :) krejzole odważne :)
Zawsze znajdzie się odpowiednia filozofia do braku odwagi :)

Benes
ADMINISTRATOR
Posty: 5127
Rejestracja: sob 10 lut, 2007

Postautor: Benes » sob 01 lis, 2008

cyt.

czesc
Jest internet wiec pisze, ale krotko bo dzielimy sie nim z Tomkiem, a wolno chodzi.
Zalatwilismy wreszcie wizy do Pakistanu, siedzac dwa noclegi w Tehranie w krzakach przy autostradzie. Pogoda zupelnie sie nam zdupcyla. Jest tak jak w Polsce w listopadzie. Czyli deszcz non-stop, temperatury niskie, raz nawet bylo kolo zera.
Z Tehranu wrocilismy do Esfahanu i pognalismy na zachod w kierunku Shusthar. Mielismy przepiekna trase po gorach. Cztery doliny i cztery razy w ciagu dnia serpentynami z 500m n.p.m. na 2100m n.p.m. Wspaniale krajobrazy gorskie, zimno ale wtedy akurat nie padalo. O malo stracilem kask, bo spadlby w przepasc. Po poludniu wpadlismy w off-road w drodze na skroty. Piekna trasa na nasze motocykle, jazda na stojaka, jak Paris-Dakar. Mijalismy gorskie wioski, zupelnie zapomniane w niesamowitych gorach. Off-road robil sie coraz trudniejszy i Tomek polozyl sie w blocie. Motocykl do jednej kaluzy a Tomek na plecy do drugiej. Chcial na spokojnie i wolno. Ale nie wyszlo. Zahaczyl kufrem o kamien. Znalezlismy za to ladny nocleg nad gorskim strumieniem z ciepla woda. Tomek sie umyl i mozna bylo poplywac. Wokol takie dziwne skaly jakby ploty. Na kilkadziesiat mestrow wysokie i 2-3 metry grube.
W nocy byla taka burza, ze najstarsi gorale nie pamietaja.
Rano ukrop i pojechalismy zwiedzac Chonqua-Zanbil. Piramida jak inkaska, ale jakas bez energii.
Dalej autostrada nad Zatoke Perska. Przejechalismy przez tlusta ziemie. Przez 100km tylko rafinerie, wydobycie ropy, czarny dym, smrod i rurociagi. Ale wreszcie cieplo. Nocleg znalezlismy niedaleko plazy, pomni przygod Bohdana. Ale i tak w nocy zwinelo nas wojsko. Kazali postawic namioty na terenie jednostki. Podobno mogli by nas ustrzelic snajperzy z Kuweitu. A oni strzega swoich turystow. Tak w ogole straszny natlok ludzi. Po sto razy dziennie musimy odpowiadac na te same pytania. Jak sie zatrzymamy, nawet w pustce, to zaraz mamy obstawe. Nie mozna pojsc w krzaki.
Dzis przejechalismy ponownie ponad 550km, czwarty raz z rzedu. Dojechalismy do Shiraz w deszczu, temperatura cos kolo 8st.C Spimy w hotelu za 15zl od osoby i grzeja grzejniki. Gory piekne ale pogoda do pupci. A zimno mialo byc tylko w Gruzji.
Jutro Persepolis i Pasargande. Potem gorskimi sciezkami do Pakistanu. Jak nas porwa to nic za nas nie placcie. Damy se rade. Najwyzej pozabijamy ich wszystkich. Stwardnielismy po takim natloku przygod. Dzis poslucham sobie audiobooka, cos z Vern'a. Milo sluchac o cudzych przygodach.
Coz to chyba tyle. Tomek dzwoni do domu, ja jakos zasiedzialem sie w podrozy i w ogole nie mysle o Europie.
sie ma z Shiraz
mariusz
"Masz niskie ciśnienie... ja Ci je podniosę"

BENCAMP

Benes
ADMINISTRATOR
Posty: 5127
Rejestracja: sob 10 lut, 2007

Postautor: Benes » pt 07 lis, 2008

cyt.

czesc
No i znowu sie podzialo, a mialo byc juz pieknie.
Za Shiraz pojechalismy zwiedzac dawne stolice imperiow Cyrusa i Dariusza, czyli Pasargande i Persepolis. Oczywiscie po slowach wielkie stolice, powinno byc w ruinie. Kamien na kamieniu i trzeba wielkij wyobrazni aby zobaczyc cos wiecej. Wstep po 0.50USD. W Iranie najlepsze to przyroda i ludzie, a nie zabytki.
Potem zatrzymalismy sie w gorach aby zmienic olej w silnikach. Rano byl mroz, nawet sandaly Tomka uciekly. I teraz ciagle poluje na nowe.
Zla pogoda zmusila nas do ucieczki na pustynie, tam bylo cieplej, a przy okazji po drodze moglismy odwiedzic wioski koczownikow iranskich, cos cudnego, maja winnice i jest tam zupelnie jak w Chorwcji, ale inaczej.
Coz dalej. Ano wjechalismy w zone militare, czyli caly pas przygraniczny z Afganistanem. Rzad iranski chce ukryc swoje popracie dla Talibow i udaje ze tez ma z nimi problem, turysci musza jezdzic pod eskorta, Iranczycy nie. Poustawiali nawet spalone samochody blisko drogi, ale zapomnieli je podziurawic kulami. Stoja przykladnie zaparkowane, i nawet maja zamkniete drzwi, jesli by sie ktos w nich spalil to drzwi by byly pootwierane.
Trzy razy uciekalismy eskorcie. Wreszcie zabrali nam paszporty, abysmy nie uciekli. Zahedan kiedys mile miasto dzis nie jest do zwiedzania przez zachodnich turystow, chociaz nic sie nie zmienilo od tego co pamietam. Tam zawsze byli uchodzcy z Afganistanu i tylko dodawali kolorytu temu miejscu. Przykro ze prezewodnik Lonely Planet tez wtoruje propagandzie i pieprzy o zagrozeniu. Spalismy na pustyni jak zwykle, jakos nawet strzalow nie slyszelismy, a w Syrii tak.
Na granicy spotkalismy turystow na motocyklach i samochodami i tak jest do dzis, znaczy jest ich coraz wiecej. Od ostatniej tu mujej wizyty szlak znowu jest polularny, widac juz niewielu wierzy w bzdety o bandytach Talibach.
Na granicy spalismy dwie noce. Jedna po iranskiej stronie, bo nie chcieli nas wypuscic bez carnetu de passage, druga po pakistanskiej bo nie chcieli nas wpuscic. Lapowki nie chcieli, probowalismy na sile przez brame, na tak zwana wydre, ale nas zlapali. Czy slyszeliscie o kims co probowal uciekac do Pakistanu. Dziwni sa ci podroznicy. Ilekroc spotykalismy podroznikow z alkoholem, ci nam uciekali bo mieli carnet a nas zatrzymywano.
Od Taftanu (granica Pakistanu) mielismy jechac na poludnie do M. Arabskiego. Ale zabrali nam paszporty i kurier je zawiozl 700km przez pustynie do custom office do Queta. My wytargowalismy 3 dni na jezdzenie po pustyni, oczywiscie nie mowilismy ze zjedziemy z glownej drogi bo by nas aresztowali. Pojechalismy bez paszportow i dowodow rejestracyjnych. Oczywiscie spalismy przy granicy afganskiej i potem odnalezlismy piekne miejsce ze zrodlem w gorach, palmy, jezioro do kapieli, ale jak w nocy ogladalem gwiazdy nadjechaly dwa samochody. Na poczatku myslelismy ze to BLN (Partia Walczacy Beludzystan), troche nam wlosy stanely demba, bo po co w nocy dwa wozy na bezludziu w gorach. Ukrylismy sie. Ale to policja nas szukala. Przyszli z kalachami w jedenascie chlopa. Dlugo marudzili ze dopiero co w tym samym miejscu zabili policjanta i farmera. Pytalismy czy turyste tez, ale nie znali sie na zartach. Areszt i jazda w nocy po zatloczonej glownej drodze z wariatami za kierownica ciezarowek bez hamulcow. Zajechalem eskorcie droge motocyklem i przypomnialem sobie wszystkie brzydkie slowa po polsku jakie znam. Goscie powinni mnie zastrzelic, ale oczywiscie sie smiali, bo pewnie wyszedlem na idiote, tak twiedzi Tomek. Cos tam tlumaczyli, wiec zwialem, ale za kilometr zatrzymali mnie na wojskowym posterunku. Nocleg na posterunku policji, ale o paszporty nie zapytali, I dobrze bo ich nie mielismy. Rano pojechalismy do Quety.
Tam pol dnia na custom office aby wynegocjowac jazde do granicy Indii bez carnetu. Chcieli nas wyslac pociagiem, albo z obstawa, jeden gosc od nich na kazdym motocyklu. Oparlo sie o Islamabad i jutro jedziemy w konwoju z samochodem z Polakami i jednym z obstawy w samochodzie. Mamy w planach ucieczke w gory.
W Queta spotakalismy 8 podroznikow. Dwoch w Magirusie 56-cio letnim co wracaja z Nowej Zelandii, dwoch w Mercedesie busie, dwoch na motocyklach, jeden w Lada Niva (Niemiec), jeden z plecakiem. Dzis kupilismy bardzo dobra whiski ze Szkocji z przemytu. Takiej dobrej jeszcze nie pilem. Bedzie impreza, a nocujemy w hotelu Muslim, wiec moze nas wyprosza.
Co poza tym. Pakistan nic sie nie zmienil. Wspaniali ludzie, nic nie wiem o zagrozeniu. Ale trzeba uciekac podwojnie, od polcji bo aresztuje i da eskorte i od BLN albo Talibow bo porwa albo zastrzela. Mi sie podoba. Drogi fatalne, jest wreszcie off-road. Czuje juz moja prawdziwa ojczyzne - Indie i mam dobry humor. Jedzenie jak w Indiach, ceny tez. Tomek - nasz chlopiec do bicia przez los, ma kolejny problem, cieknie silnik, ale zostalo 1200km, damy rade. Mam nadzieje ze za rok przyjade tu z klientami aby pokazac im Pakistan i pojechac tam gdzie oczy niosa, a nie gdzie eskorta policji prowadzi, juz wiem jak ich omijac. Tylko carnet trzeba miec. Gdyby nas chcieli porwac, to dawno by to zrobili, eskorta dwoch zolnierzykow z karabinami sprzed pierwszej wojny siedzacych na odkrytym pick-upie nam nie pomoze.
Sadze, ze ostatnia depesza pojdzie z Amritsaru.
Szkoda ze Was tu nie ma, no ale ktos musi zostac, bo jak by wszyscy ruszyli to by dopiero byl balagan.
sie ma z Queta
Mariusz
"Masz niskie ciśnienie... ja Ci je podniosę"

BENCAMP

Benes
ADMINISTRATOR
Posty: 5127
Rejestracja: sob 10 lut, 2007

Postautor: Benes » śr 12 lis, 2008

czesc
Iwona napisala, ze robie cos niezwyklego. Pewnie z perspektywy Europy tak to wyglada, ale dla mnie tu nic niezwyklego procz meszek na pustyni w listopadzie nie ma. Zwlaszcza kiedy spotykam innych podroznikow wkladajacych wiecej serca w wyprawe i majacych wiecej przeciw niz za tym aby jechac. Na przyklad para z Angli na starym BMW (motocyklu). Jada dookola swiata, a kobita jest niewidoma. Stracila wzrok dosc niewadno i nie umie jeszcze byc samowystarczalna. Facet ma duzo pracy przy niej, nawet do ubikacji musi ja zaprowadzic i nakierowac na narciarza, bo moze wdepnac w dziure tureckiego kibla, a reka przeciez nie namaca. Przy kazdy wsiadaniu i zsiadaniu z motocykla to samo. To jest wyzwanie. Tomek sie zastanawial po co kobita jedzie skoro nic nie widzi. Sadze, ze swiat jej sie rozszerza w innych zmyslach. Zwykli ludzie sa uzaleznieni od bodzcow wrokowych, chociaz to nasz najmniej precyzyjny zmysl. I czesciowo ograniczamy inne impulsy, ktore dla niewidomej kobity na motocyklu pobudzaja wyobraznie bardziej niz nas obrazy.
Iwona tez pisze, ze za kilka tygodni nasz mistrz yogi w Indiach obchodzi 90-te urodziny. To jest niesamowite, ze ciagle zazdroszcze mu kondycji. A mialem jechac 5 lat temu na jego 85-te urodziny bo sadzilismy, ze to ostatni moment aby zobaczyc usmiech Iyengar'a.
Tak wlasnie podroz dobiegla konca. Siedzimy w Amritsarze w Indiach. Za 5 dni Tomek leci do domu, podobno rodzina za nim teskni. Moze skoczy jeszcze ze mna na chwile do serca Indii - Varanasi. Sprawy nie do konca poukladaly sie po naszej mysli, bo motocykle zaaresztowano na granicy indyjskiej, stoja w garazu. Musimy zrobic carnet de passage to nam je wydadza. Pewnie sam je odbiore za kilka dni jak wroce do Amritsaru z klientami i postawie w domu naszego znajomego w Amritsarze. Z granicy do miasta jest okolo 30km, pojechalismy taksikiem w szesciu z bagazami. Ja mialem cztery duze reklamowki i Tomka na kolanach na przednim siedzeniu. Kiedy kierowca zmienial bieg Tomek musial sie lekko unosic bo lewarek mial pod tylkiem. Po dlugim szukaniu hotelu, bo ceny w Indiach podskoczyly, znalezlismy nore w centrum i wczoraj zrobilismy sobie moje urodziny z flaszeczka Black Doga.
No tak ale wczesniej bylismy w Quecie. Jeszcze tego samego wieczoru, ktorego pisalem list, zrobilismy sobie spotkanie podroznikow na obcej ziemi. W sumie bylo 11 osob, razem z nami. Poznym wieczorem dojechala jeszcze para z Australii na rowerach, jada juz rok. Coz za wyczucie czasu.
Nastepnego dnia wyruszylismy sami, nie musielismy uciekac naszemu konwojentowi, bo goscie z Polski w ktorych samochodzie mial jechac, zrobili go w balona, zreszta na jego zyczenie.
Pojechalismy glowna na poludnie do Indusu. Przez gory policja ciagle wysylala za nami eskorte na pick-upie, a my ciagle uciekalismy. Raz wzielismy kapiel w zrodlanej, cieplej wodzie w gorach, pod obstawa karabinierow oczywiscie. Wieczorem Tomek czul sie kiepsko po zatruciu alkoholem albo pakistanskim zarciem, ale jedlismy i pilismy to samo, tylko w roznych ilosciach. Zatrzymalismy sie w Jackobabad. Policja dala nam na noc dwoch parazitkow do ochrony. Po kielichu poszlismy na stare miasto, jak ktos z Was nie byl w dzikich krajach to trudno mu bedzie sobie takie miejsce wyobrazic. Najblizsze skojarzenie to pieklo na ziemi. Ochroniarze poszli za nami oczywiscie, jeden na mopedzie pilowal sprzeglo aby nadarzyc. Kupilismy pakore (obtaczane w ciescie warzywa smarzone w glebokim oleju) od albinosa i wrocilismy do hotelu.
Rano wyrwalismy do przodu i skrecilismy na polnocny wschod wzdluz Indusu do Indii. Tam nauczylismy sie agresywnej jazdy motocyklem enduro po dzikich waskich drogach. Ja lubie wyzwania, wiec sie staralem szybklo nauczyc, wyprzedzania ciezarowek, traktorow, riksz, osobowek, rowerow, wozow zaprzezonych w woly, osly, wielblady, rowerzystow i pieszych tak jak sie dalo, na wszystkie sposoby. Czesto po zwirowym poboczu blisko 100km/h, czasami przez stacje paliw miedzy dystrybutorami, raz nawet przez podworko chlopa. Rzecz jasna, ze eskorta zostawala w tyle zanim wlaczylem 3 bieg. Zatrzymywali nas za nastepne kilkadziesiat kilometrow wybiegajac na droge i rozkladajac rece. Marudzili, ze to bardzo niebezp[ieczny region i musza nas eskortowac, a my im uciekamy. Kazali jechac za soba i kiedy wsiadali do samochodu dawalem w palnik i tyle mnie widzieli. Oni wiec dzwonili do nastepnego posterunku i komedia sie powtarzala za nastepne kilkadziesiat kilometrow.
Jazda byla wyczerpujaca fizycznie, bo lepki upal, i psychicznie bo to trudny sport. Sadze, ze jak by nas krecili z helikoptera to mozna by ten film sprzedac do TVN Turbo i mieliby ogladalnosc, zwlaszcza odcinki wyprzedzania przewroconych ciezarowek po polach jak kurz idzie w powietrze. KTM to super motocykl do agresywnej turystyki po dziurach, ale zrobiony z gownolitu, to prawda. Zaden inny by tego nie wytrzymal i zaden inny nie ma takiego bubla zamiast silnika. Wieczorem czulismy sie z Tomkiem jakbysmy przez caly dzien niesli 30kg plecak na grzbiecie, stres sie zgromadzil w miesniach barkow. A spalismy na pustyni Cholistan. Ostatni spokojny nocleg na bezludziu i ostatni w namiotach.
Nastepnego dnia mielismy powtorke na dystansie 500km i zanocowalismy na przejsciu granicznym w tanim hotelu. Po raz kolejny przejezdzalem przez Lahore po ciemku. Koszmar ze snow niemieckiego policjanta. Zatesknilem za balaganem w Tehranie.
Rano odebralismy nasze paszporty od konwojenta, co chcial nas jeszcze naciagnac na 120USD. Biedny, maly czlowieczek, nie mogl wiedziec, ze motocyklisci bywaja agresywni jak ich sie chce wydymac. Za to celnicy pakistanscy wykazali sie sprytem. Wiedza, ze wszyscy bez CDP jadacy do Indii, wracaja zaraz z powrotem wydaleni przez celnikow indyjskich. Wiec doradzil nam abysmy wjechali na przejscie graniczne 15 minum przed jego zamknieciem. Wtedy zanim celnicy indyjscy sie zorientuja to Pakistan zamknie brame bo po 15:30 ida do domu. Wtedy hinusi musza wbic nam pieczatki wjazdowe i cos zrobic, bo na przejsciu granicznym nie wolno spac, wiec wydalenie nastepnego dnia rano nie ma sensu. Tak tez zrobilismy. Celnik pakistanski pozbyl sie problemu, a my zrobnilismy sobie problem w Indiach, zaaresztowali nam motocykle do garazu, do czasu jak przywieziemy CDP. Stac moga 6 miesiecy, potem trzeba zaplacic clo. Jak tylko zobaczylismy Bangladeszmena na granicy indyjskiej to od razu wiedzielismy, ze bedzie problem. Bangladeszman sie cieszyl na nasz widok, a ja chcialem go walnac, ze jest zwiastunem klopotow. Bo skoro oni nie przejechali to my tym bardziej nie damy rady. Pamietacie Bangladeszczow w BMW X5, co chcieli w 5 dni dojechac do ojczyzny. Otoz stoja juz 6 dni bo zaaresztowali im BMW.
Celnicy troche krzyczeli, my tez, ale skonczylo sie dobrze. Zwlaszcza, ze chcielismy zostawic motocykle a nie jechac nimi po Indiach. Chociaz przeszlo mi przez glowe aby zrobic rajd motocyklowy na czas po drogach dzikich krajow. Ciekawe czy znalezli by sie chetni. Odsetek zabitych bylby wiekszy niz na Paris-Dakar.
To tyle opowiesci z podrozy. Teraz wakacjo legis, znaczy nogi musza odpoczac, rece tez. Nastepny odcinek za 8 i pol miesiaca.
sie ma z Amritsaru
mariusz

P.S.
Jesli Tomek czytasz ten mail w innej kawiarence internetowej w Amritsarze to umowmy sie w hotelu, bo inaczej nie da sie spotkac w tym balaganie. Oczywiscie jesli uda ci sie znalezc nasz hotel.
"Masz niskie ciśnienie... ja Ci je podniosę"

BENCAMP

Benes
ADMINISTRATOR
Posty: 5127
Rejestracja: sob 10 lut, 2007

Postautor: Benes » pt 11 wrz, 2009

wklejam kolejne opowieści z drugiego etapu

czesc
Jak pewnie wiecie zaczelismy drugi etap podrozy dookola swiata na motocyklach. Jestesmy w Indiach od niedzieli. Odebralismy nasze motocykle od znajomego, przechowal je przez te 9 miesiecy i byly w super stanie. Mimo, ze to KTMy odpalily od kopki za trzecim razem.
Dopompowalismy opony i pojechalismy do hotelu w Amritsarze. Byla juz noc wiec wzielismy sie dopiero nastepnego dnia za regulace, wymiane olejow, filtrow, wymiane przedniego blotnika w motocyklu Tomka, zawory itp.
Teraz w Indiach jest pora deszczowa, wiec pracowalismy pod dachem. Szef hotelu udostepnil nam garaz. Praca przy tego rodzaju motocyklach zwykle powoduje nerwy i co chwile ktorys z nas rzucal miesem. Goscie ktorzy projektowali te silniki chyba codziennie dostaja tak duza dawke zlej energii od uzytkownikow, ze chyba juz dawno nie zyja. My mielismy dodatkowe utrudnienie w postaci tropikalnego klimatu. Nawet jak sie lezy w cieniu na trawie, to czlowiek jest tak spocony, ze pot leci do oczu i ust. My pracowalismy dosc szybko aby zdarzyc zrobic wszystko w jeden dzien. Najlepszym porownaniem bedzie praca fizyczna w saunie. Na koniec okazalo sie, ze moj motocykl nie chce odpalic, a Tomka stuka zaworami po regulacjach. Zrobilo sie ciemno i juz nie dawalismy rady. Poszlismy na miasto na sniadanio-obiado-kolacje, bo nic tego dnia jeszcze nie jedlismy, a pilismy tez malo, wiec mielismy duzy ubytek soli. Nastepnego dnia okazalo sie, po wielu probach, ze padl w moim motocyklu modul zaplonu. Takie elektroniczne pudelko. Zawsze sobie powtarzalem, ze elektronicznym pojazdem to daleko od domu nie wolno jezdzic i sam sobie potwierdzilem wlasne zdanie. Oczywiscie nie mielismy zapasowego modulu, bo podobno to sie nie psuje, japonski wynalazek montowany przez Austriakow. Nawet spotkalismy wieczorem dwoch Austriakow w restauracji i chcielismy im wtluc za to, ze ich kraj produkuje takie buble. Coz bylo robic, czas ucieka a my siedzimy w dosc malo ciekawym miescie w Indiach.
Poruszylismy naszych przyjaciol w Niemczech i jeszcze tego samego dnia Markus wyslal do nas DHLem wlasny modul ze swojego KTMa. Pozostalo nam czekac. Dnie sie dluzyly, bo tutaj jest taka parowka jak w saunie, a jak popada deszcz to przez chwile jest w miare swiezo. Amritsar znam jak wlasna kieszen, od lat tu cos mnie zatrzymuje, w zeszlym roku bylem tu trzy razy i to przymusowo. Ale dla wnikliwego obserwatora zawsze znajdzie sie cos do opisania, lazikuje po miescie i pioro same cos tam smaruje. Wczoraj juz mielismy dosc indyjskiego zarcia. Nawet sie nie zatrulismy, ale to jest takie ciezkie i tluste, ze po posilku ma sie kamien w zoladku. Zaczelismy robic nasze podroznicze zupy i jesc jaja.
Tomek ma jeszcze prawdziwe salami z Czech, wiec trzeba je jesc bo tu wszystko plesnieje. Dzis od rana walczylismy z indyjskim DHLem.
Zadzwonila do mnie kobita z Delhi, ze paczka jest na cle i musze podpisac autoryzacje na odprawe celna. Wyslala plik zazipowany, ktory trudno bylo otworzyc, trzeba bylo szukac specjalnej kawiarenki internetowej aby go wydrukowac. Potem biuro DHL w Amritsarze nie chcialo nam go przefaksowac do Delhi, ale w koncu sprobowali i powiedzieli ze numer jest zly, a byl zajety. Wiec dawaj w miasto szukac skanera.
Znalezlismy i wyslalem poczta skany pisma z moim podpisem, ale juz bylo za pozno, bo kobita (nazywa sie Laxmi Lamba) poszla do domu, moze jutro bedzie pracowac. Chetnie bym znalazl jakis formularz oceny pracy placowki DHL w Indiach i ich z gory na dol opierd... Paczka miala byc jutro, a tak moze bedzie w poniedzialek albo pozniej. No i pewnie trzeba jeszcze zaplacic clo. To Indie, tu trzeba walczyc o wszystko. Godzine szukalem srobki do mocowania GPSa po roznych warsztatach, oni tu wszystko na druty i sznurki wiaza. Dlugo tez szukalismy filtrow paliwa.
Nie moglismy przywiezc oleju z Polski, bo nie wolno wozic plynow samolotami. Probowalismy kupic tutaj. Ale najlepszy olej do motocykli jest mineralny. Jedyny syntetyk jaki kupilismy to samochodowy, liczby niby ma podobne do tego co potrzebujemy, ale nie wiemy czy silniki sie nie pozacieraja, moze skrzynia bedzie ciezej chodzic. Goscie w hotelu maja z nami eldorado. Dostali prawie nie zniszczone lancuchy DIDa i stare zebatki, bo my wymienilismy je na nowe, teraz mamy zupelne inne przelozenie, bo tutaj nie da sie rozpedzic do ponad 80km/h, a w Himalajach bedziemy potrzebowali niskiej jedynki bo tam nie ma tylenu, chcemy wjechac na ponad 5600m n.p.m. Tomek mowi, ze pojdzie nam jucha nosem jak tam wjedziemy bez aklimatyzacji. Stary olej i filtry tez gdzies pochowali, pewnie go na cos przerobia, a w ogole o te lancuchy to sie malo ni epobili. Slowem jest wesolo ale nie tanczymy w kolo bo jest goraco jak cholera. Po kilku dniach organizmy troche sie przyzwyczaily, ale ja zawsze wolalem Norwegie od Chorwacji, wiec zimno to moja ulubiona temperatura i tu zdycham. Turystow jak na lekarstwo i nie ma nawet z kim pogadac. Nikt nie chce nam uwiezyc, ze na kolach tu przyjechalismy. To chyba tyle.
sie ma
mariusz


Czesc
Wreszcie ruszylismy z Amritsaru. Po 12 dniach siedzenia w tym dusznym i niezbyt ciekawym miescie. Paczka z czescia zapasowa przyszla dzis rano.
Zaplacilem 1USD cla i 150USD kary za sprowadzanie do Indii uzywanej elektroniki, czyli uzywanego modulu zaplonu do KTMa. Ruszylismy kolo poludnia. Mielismy 200km do McLeod Ganj, to miescina powyzej Dharamsala, tu skupia sie zycie Tybetanczykow na wygnaniu. Przez pierwsze 120km mielismy saune i nawet od goraca zrobilo mi sie troche slabo. Maksymalne predkosci na indyjskich drogach to 70-80km/h. A na kretych drogach gorskich 50km/h. Zmienione zebatki znakomicie sie sprawdzily i nawet moglem uzywac piatego biegu.
Po drodze mielismy przeprawe wodna. Zerwalo most, a jeszcze w listopadzie 2008 po nim jechalem. Woda byla do kolana. Rzeka dosc szeroka, a jakosc wody to breja. Zarowno pod wzgledem zawartosci chemicznej, jak i koloru i temperatury. Musielismy prowadzic kazdy motocykl we dwoch, bo dno stanowily duze kamienie. A wiec jedynka jeden prowadzi, drugi asekuruje. Zasugerowalem Tomkowi aby pojechac jak Paris-Dakar i na pelnym gazie. Ale jak to w takich sytuacjach bywa, zabraklo odwagi, albo szalenstwa. Przespacerowalismy sie przez 200 metrowa rzeke cztery razy. Dwa razy z motocyklami, i dwa ze spodniami, kurtkanmi i kaskami.
Jakosc ruchu na indyjskich drogach... Chyba kazdy z Was moze to sobie wyobrazic. Jesli powsadzac za kierownice samochodow i mopedow szescioletnie dzieciaki i puscic je na droge, to wlasnie by bylo jak na indyjskiej drodze. Status spoleczny, zawod, wyksztalcenie, wiek, nie maja znaczenia. Kazdy jezdzi tak jakby jego myslenie o przyszlosci wybiegalo najwyzej pol sekundy naprzod. Jest to dosc meczace dla zachodniego kierowcy. Ale juz to znam z Pakistanu i tez z Indii, z poprzednich podrozy. Mamy znajomego z Delhi. Kiedy przyjechal do Polski i jezdzil wypozyczonym samochodem po Warszawie w godzinach szczytu, mowil ze zasypial, takie nudy. W Indiach to sie jezdzi z wyobraznia. Tak mowil.
Wczoraj dojechal do naszego hotelu w Amritsarze Francuz na Enfildzie.
WYporzyczenie takiego sprzetu 350ccm to 150EUR na miesiac. Objechal najwyzsza droge swiata, w sumie zrobil 6000km i nic sie nei zepsulo.
Jazda Einfildami po Himalajach to popularny sport dla turystow od 20 lat.
Do McLeod Ganj dojechalismy tuz przed zmrokiem. Kramy juz sie zamykaja.
Zjedlismy w restauracji, wymienilismy troche pieniedzy i kupilismy whiskey. Trzeba uczcic dzialajacy motocykl. Przez ten postoj w Amritsarze zrobilo sie nam malo czasu. Jutro o swicie ruszamy do Manali i dalej do Keylong. Mamy tylko 8 dni na objechanie Himalajow. Znowu bedzie zapieprz na motocyklach, jak rok temu. Musimy wrocic do Amritsaru i wymienic opony 4-go wrzesnia. Na granicy Nepalu chcemy byc 7-go.
Przekroczylismy mozliwy czas pobytu motocykli w Indiach o 3 miesiace i chyba bedziemy mieli klopoty na granicy. Wiec rezerwujemy sobie 2 dni na jej przejechanie. Potem 4 dni do Kathamndu i 5 dni w samym Kathmandu aby wyslac motocykle do Bangoku. Moze pojedziemy sobie do Jiri, na poczatek szlaku pod MtEverest. W Thailandii mamy jeszcze 700km na polnoc do miejsca gdzie zostawiamy motocykle. A 25-go mamy lot do Berlina. Szybko to leci. Byle sie te graty nie zepsuly.
O McLeod Ganj nie bede tu pisal bo to robilem juz wiele razy. To jedno z najbardziej turystycznych miejsc w Indiach, nie mylic z Taj Mahalem.
Mowie o prawdziwej turystyce a nie o wycieczkach. Tu mozna poczuc smak bialych Indii. Zobaczyc podstarzalych hipisow, cpunow, turystow, podroznikow. Nie mozna sie nudzic. Nie zobaczy sie tu prawdziwych Indii ale takie jakie bialy lubi najbardziej.
Coz to chyba na razie tyle. Podroz sie zaczela. Niestety goni nas czas.
sie ma
mariusz

czesc
Minely trzy dni i dojechalismy do Leh w Ladakh. To polnocne Himalaje indyjskie, przy granicy z Pakistanem. Z Dharamsala wyruszylismy w sobote o swicie, jeszcze bylo ciemno. Indie o poranku, kiedy jest chlodno, pachna kadzidelka, ludzie sa jeszcze ospali, nie ma takiego halasu ani ruchu na ulicy, dzieciaki stoja w mundorkach na przystankach autobusowych, ptaki glosno spiewaja, kobiety wychodza ze swiatyn, sklepikarze otwteraja dziury w scianie czyli sklepy, jeszcze wszyscy sa usmiechnieci i mili dla siebie. To najlepsza pora w Indiach.
Kierowalismy sie na Mandi, glowna droga przez gory. To takie gliniasto zwirowe pagorki, czyli przedgorze Himalajow. Jest tu jeszcze duzo pozostalosci po Indiach kolonialnych, mosty, bazy wosjkowe, niektore palacyki. Przed Mandi zjedlismy sniadanie w restauracji. Ale wczescniej mialem mala awarie, silnik zaczal sie dusic i okazalo sie, ze indyjski filtr paliwa nie daje rady, wiec go wyrzucilem, oryginalnie KTM nie ma filtra paliwa. Co do usterek to jeszcze Tomek mial tego dnia dwie. Przetarl sie przewod hamulcowy, bo Touratech nie dal do kitu tuningowego mocowania do przewodu. Potem odkrecila sie przednia zebatka napedowa i zaczal ciec olej z silnika, ale dokrecilismy i jest OK.
Od Mandi jechalismy dolina Parbati. Zaczely sie piekne Himalaje.
Niestety ruch na drodze sie wzmogl. Mijalismy mase motocyklistow indyjskich. Podobno bija rekord Guinessa, chca dojechac najwyzsza droga swiata do Leh w jak najwiekszej liczbie motocykli. My widzielismy okolo setki. Spotkalismy tez kilkunastu motocyklistow z Australii. Wynajeli Einfieldy w Delhi oraz samochody do rpzewozu bagazy i jada do Leh oczywiscie. Sek w tym, ze to emeryci. Wspaniali ludzie, znalezlismy w ten sposob mete na Tasmanii, przyda sie w 2011. Oprocz nich mijalismy kilku innych turystow na Einfildach i rowerzystow (podroznikow). W Manali zrobilismy zapuky na dwa dni bytowania w Himalajach, zatankowalismy do wszystkiego co mielismy, bo potem jest
tylko jedna stacja i znalezlismy dziki nocleg w lesie swierkowym na 2600m n.p.m. przed przelecza Rohtang. Powoli przypominam sobie ta trase z innej mojej podrozy. Prawie nic sie nie zmienilo. Las swierkowy i wlasne lozko w namiocie daly mi troche oddechu. Bylo na prawde przyjemnie, mimo ze biegalem trzy razy w krzaki z powodu zatrucia.
Nastepnego dnia wyruszylismy jak zwykle o swicie. Wlaczylismy sie w kondukt ciezarowek zdarzajacych czyms co kiedys bylo droga na przelecz Rohtang (3980m n.p.m.). Pamietam, ze 6 lat temu prawie nie bylo tu ruchu, a droga byla dosc dobra.
Teraz zawieszenie KTMa mialo co robic. 40km na przelecz jechalismy dwie godziny. Gory po poludniowej stronie przeleczy sa bardzo piekne. Wodospady po setki metrow wysokosci. Osniezone szczyty szesciotysiecznikow. Ale powietrze nadal duszne i dosc cieplo. Na przeleczy padlo sterowanie sprzeglem w KTMie Tomka.
Musielismy odpowietrzyc i pojechalismy dalej. Na razie nie czulismy wysokosci, no moze lekka zadyszke. Polnocna strona Rohtangu to zupelnie inna bajka. Usypiska zwirowe, zlepience, malo skal, lagodne stoki gory. Czyli standardowy krajobraz Himalajow. Ale ta przestrzen. Trudno sie przyzwyczaic do odleglosci. Wydaje sie, ze druga sciana doliny jest blisko, a przepasc pod nami niewielka. Ale jak tylko zlapie sie skale i zauwazy samochod, albo krowe, to okazuje sie ze odleglosci licza sie w kilometrach. Przejzystosc powietrza nie pomaga oceniac odleglosci. Porownalbym ten krajobraz do miesni kulturysty, ktory skupil sie na wielkosci a nie na zezbie. Piekno tkwi w ogromie a nie w szczegole.
Jechalismy 50km w kurzu i pyle do Keylong. Tam zatankowalismy ostatnie paliwo. Wyszlo, ze motocykle spalily 80% wiecej z powodu braku tlenu i jazdy na pierwszym i drugim biegu po dziurach.
Stromizny nie sa takie duze, bo ciezarowki nie daly by rady.
Za Keylong droga sie poprawila a ruch zelzal. Czasmi udalo sie wlaczyc czwarty bieg. Ale Tomkowi spadla rurka gumowa z chlodnicy i plyn wylecial. Stalo sie to dwa razy. Nie wiemy dlaczego. Potem byla przelecz Baralacha (chyba 4890m n.p.m.). Juz troche zimno, ale zatrzymalismy sie na postoj. Krajobraz sie nie zmienil. Usypiska piargi i potega gor.
Mijalismy coraz wiecej Indyjczykow na Einfildach, juz mi sie znudzilo machac reka. Minelismy wszystkie bary i minihotele dla turytow pod namiotami i pojechalismy pod Gata Loops, ktore wioda na przelecz Makhli (4500 m n.p.m.). Tam znalezlismy mala lake i rozbilismy namioty. Kuchenka MSR nie dala rady zagotowac zupy na wysokosci 4300m n.p.m. Ale Primus tak. Zrobilo sie dosc zimno i szybko ciemno, ale nie odmowilem sobie obowiazkowego prysznica, na tej wysokosci jeszcze nie
bralem. Schowalem sie za glaz ale i tak wialo.
W nocy nie moglismy spac, bo wysokosc, bol glowy i sraczka. Zaczelo padac i tak lalo do nastepnego wieczora. Ale trzeba bylo jechac dalej, chociaz w ogole mi sie nie chcialo. Niechy sie ktos pojawil co by mi powiedzial ze mi zazdrosci to bym mu dal popalic.
Wjechalismy na przelecz Makhli i zaczal padac snieg. Zalozylismy wszystko na siebie co sie dalo i kombinezony przeciwdeszczoe. Malo tego zayuwazylem pewne zjawisko. Z przeciwka jechalo dwoch Anglikow na Einfieldach. Jeden z nich mial na nogach sandaly i jenasy, na grzbiecie sweterek i czapke uszatke. Caly byl w sniegu ale jechal. My mielismy kupe sprzetu, ale i tak rece i nogi odmarzaly. Przelecz Lachalung (5065m
n.p.m.) przywitalismy w sniegu. Postoj nie mogl byc dlugi. Oczywiscie rowerzystow z bagazami tez spotykalismy, ci to maja krzepe. Ja czulem sie kiepsko bez aklimatyzacji, a jakikolwiek wysilek dawal zadyszke.
Za Lachalung zrobilo sie ladniej, wspaniale kaniony, roznobarwne zwirowiska i w koncu wjechalismy na plaskowyz piaszczysty na 4700m n.p.m. Moglismy pojechac w pyle z duza predkoscia.
Kilka postojow dalej dojechalismy na druga co do wysokosci przelecz z droga na swiecie, Tanglala (5360m n.p.m.). Ale pogoda byla kosmicznie zla, aparat zasypywal snieg, wial wiatr zimny jak diabli. ALe rowerzysci jechali. Zjecha;lismy z ulga na 4000m n.p.m. aby zrobic wreszcie sniadanie pod jakims dachem opuszconego domku wojskowego. Potem mielismy kilkanascie kilometrow do doliny Indusu. Tam spotkalismy dwoje Polakow na Africach i jednego Wlocha na Transalpie. Zlapal gume wiec mu pomglismy i pojechalismy do Leh zatankowac paliwo. Polacy jada juz 4 miesiace, przez Gruzje, Armenie, Iran, Turkmenistan, Uzbekistan, Tadzykistan, Kirgizje, Chiny, Nepal i Indie. W planach maja Sikkim i Bhutan. Wjazd na wlasnych motocyklach do Chin kosztowal ich 5500EUR za pozwolenia na 22 dni na dwa motocykle. W Iranie spotkali improwizujaca zaloge motocyklistow z Trojki. W Leh spotkalismy wielu bialasow wsrod ktorych spedzilismy mily wieczor, chociaz bol glowy i inne dolegliwosci nas wykanczaly. Dzis rano obejrzelismy procesje z okazji konca lata, zawsze 1-go wrzesnia w Leh. Cos pieknego. Nie spodziewalem sie, ze ta okolica moze byc tak interesujaca z powodu odrebnosci kulturalnej, mnogosci dacanow, ciekawych ludzi i pieknych gor. Nie pojechalismy na najwyzsza przelecz Khardong (5606m n.p.m.) bo pozwolenie wydaja przez caly dzien a my musimy byc za cztery dni w Amritsarze. Przez ten pospiech spowodowany czekaniem na paczke w Amritsarze stracilismy to co w tej podrozy moglo byc najpiekniejsze. Dzis rano mocno mnie to zniechecilo do dalszej podrozy i pogoni za czasem.
To na razie tyle. Zaraz wyruszamy na zachod do Kargil i Shrinagar. Aha wczoraj jeszcze regulowalem zawory w swoim KTMie, bo po zjechaniu na 3500m n.p.m. kompletnie sie rozregulowaly, nie wiem dlaczego tak dostaly tak duzego luzu.
sie ma
mariusz

Czesc
No i wrocilismy z powrotem do Amritsaru, aby zmienic opony, ktore z Polski przywiezlismy i tu zostawilismy w hotelu. A wiec zjechalismy juz z gor, mamy gesciejsze powietrze, moge wrocic do codziennych pompek i malego drinka wieczorem. Z Leh wyjechalismy zaraz po tym jak wyslalem ostatniego lista z kawiarenki gdzie internet chodzil jak cep w rekach mieszczucha. Nie ujechalismy daleko bo 10km dalej zauwazylem, calkiem przypadkowo, ze z silnika cieknie mi olej. Okazalo sie, ze w erworze walki z zaworami, poprzedniego dnia, nie dokrecilem jednej srobki od pokrywy zaworow. No i dawaj w pustyni, bo okolica jako zywo przypominala pustynie tyle ze na 3500m n.p.m. i ograniczona z obu stron snieznymi szczytami, a wiec dawaj wszystko rozbierac aby dokrecic srobke.
Potem pojechalismy piekna dolina Indusu. Na poczatku widoki na potezne kaniony wypelnione turkusowa woda z lodowcow. Wspanialy asfalt, bo nowy, wiec testowalem opony kostkowe na przyczepnosc. Mijalismy kolejnych Einfieldowcow z Indii i rowerzystow. Kiedy zaczela sie zyzna czesc doliny Indusu przestalo byc ciekawie. Indus plynie do Pakistanu, a my pojechalismy stara droga tysiacem serpentyn pod gore na przelecz 4180m n.p.m. Droga Troli czy Orlow czy inna tego typu serpentologia to nie moze robic wrazenia po tym co tu widzielismy. Mam kolego co pojechal na Korsyke a potem w Bieszczady i mowi, ze w Polsce to nie ma gor do ogladania. Tak chyba jest tez po powrocie z Himalajow. Ale moze jednak nie.
Widzialem Tien Shan, wedlug mnie ladniejszy niz indyjskie Himalaje i jakos ciagle odnajduje mile memu sercu miejsca w Europie i w Polsce.
Z Leh wyruszylismy po poludniu wiec zanim dojechalismy gdzies dalej juz zrobilo sie ciemno. Wiec walczylismy, juz nie na asfalcie ale w kurzu po dziurach jak leje po bombach Hitlera az do ciemnego. Dojechalismy do Muhlbek i tam znalezlismy tani nocleg w rzadowym hotelu. Maja tam plaskozezbe Buddy nowoczesnego (zapomnalem nazwy) z VIII wieku. Juz w nocy poszlismy do baru na omlet z tostem. Spokoj wsi, inni ludzie niz w miescie, inna kultura buddyjska i pieknie sie wyciszylismy po tym dniu pelnym wrazen.
Nastepnego dnia pojechalismy dalej. Czas nas goni. Na poczatku pejzarz przypominal mi bardzo odcinek kanionu Amellago w Atlasie Wysokim w Maroku, miedzy Amellago a At Hani. Nawet domostwa byly podobne, ale ludzie juz nie. Potem byl Kargil i juz muzulmanska czesc Himalajow. Kargil walczacy. Tak nazywam ta odmiane Islamu. 10 lat temu Pakistany zrobily tu maly wypad z lodowca i walili po drodze aby utrudnic zycie Indyjczykom.
Wjechalismy w doline rzeki Drass, a za miejscowoscia o tej nazwie zrobilo sie pieknie jak w Norwegii. 12 lat jade do mojego ulubionego kraju na ziemi i ciagle nie moge dojechac, a tu normalnie jak w Norwegii. Nizsze gory wiec zielone, skaliste, osniezone szczyty, wilgotne powietrze,
wodospady i znowu dobry asfalt. Potem wojsko zamknelo droge bo robili transport amunicji i zobaczylismy korek na jakies 100-200 ciezarowej na serpentynach z przepascia. My jechalismy bokiem niewiele robiac sobie z rozkazow wojakow. Dalej juz nie bylo tak ladnie, zjechalismy do Kaszmiru i wsi muzulmanskiej. W VII wieku Islam byl religia nowoczesna, dzis trzyma swoich wyznawcow, zwlaszcza tych fundamentalnych w jakims zacofaniu mentalnym, obyczajowym, kulturalnym, cywilizacyjnym.
Duchowi przywodcy to robia bo tak latwiej sprawowac nad ciemnogrodem wladze. Zal patrzec na twarze tutejszych ludzi. Beznadziejne matoly. Moze ten kontrast do buddyjskiego Ladakhu sprawil, ze nie moglem tego przetrawic, zwlaszcza na postojach, kiedy otaczalo nas mrowie zaciskajace sie wokol nas i tempo wpatrzone w karzdy nasz ruch jakbysmy odprawiali nabozenstwo, a nie pili coca cole. Moze z tego powodu, moze z innego, zagapilem sie i nie pomyslalem, ze juz czas szukac noclegu, bo zaraz Srinagar i wielkie miasto. Oczywiscie wladowalismy sie w to bagno, ale dzieki punktom na GPSie ze zdjec satelitarnych jakos wyjechalismy. Duszne pieklo komunikacyjne, ten kto tego nie widzial, nie potrafi sobie nawet wyobrazic. Hotelu zdatnego do schowania nas i motocykli nie znalezlismy, wiec jkechalismy po ciemku, po zatloczonej drodze indyjskiej. Kolejne pieklo, walka na swiatla i prawie walnalem w drzewo stojaca pol na asfalcie, nie wiadomo dlaczego. Musialem zjechac z drogi ciezarowce wyprzedzajacej inna ciezarowke, dostalem galezia po kasku. Potem cudem znalazlem lake w lesie bez ludzi, bo tu wszedzie sa ludzie. Wjechalem w ciemno i troche sie zakopalem w blocie, dalem w gaz i mialem bloto na kasku. Ale kawalek dalej bylo sucho i postawilismy namioty.
Kolejny dzien juz w deszczu, dobrze ze nie bylo goraco, bo bysmy nie wytrzymali w foliowych kombinezonach. Zobaczylismy troche pieknego Kaszmiru, ale droga glowna byla tak zatloczona, ze walka o przetrwanie zajmowala cala moja uwaznosc. Dopiero jak pojechalismy skrotem do
Pathankot zrobilo sie calkiem milo. Ale zdupcylo sie co innego. W moim gownolicie, czyli KTMie znowu zawory, a w Tomka gownolicie zginal olej i nie wyciekl. Chyba sie koncza te silniki i pojawil sie nowy problem nie do rozwiazania. Czasami czuje sie jak Dorotka ktora podglada zla czarownica w szklanej koli. Jak tylko moze to nam utrudnia. Kiedy jest wysoko i nie moze przygrzac sloncem to leje deszczem, na nizinach pali temperetura, a dla zabawy rozpieprza silniki, prawie nowki.
Ale trzeba trzymac fason, chociaz wieczorem w hotelu w Pathankot mialem chwile zalamania. Pomogl na chwile depresator.
Znalezlismy piekny domek opuszczony w lesie. Calkiem przypadkiem, jak poszlismy sikac. Ale przez glupote sie w nim nie zatrzymalismy, tylko znowu po ciemku pojechalismy do wielkiego miasta. Przynajmniej Tomek obejrzal US Open w TV. Kolejnego dnia w upale dojechalismy do Amritsaru do znanego hotelu, gdzie przywitano nas jak swoich. Wymienilismy opony, chociaz trzeba bylo walczyc, bo dzikus sadzil chyba ze ma do czynienia z kolem od fadromy a nie od motocykla. Ciagle zastanawiamy sie co zrobic z motocyklami. Czy wyslac je do Polski i sprzedac, kupic cos lepszego, ale nie ma nic lepszego, tylko sa ciezsze. Mamy juz gotowy plan z Big DR ale... Ja wykombinowalem, ze za rok przywioze chyba nowa glowice do mojego KTMa, a Tomek chyba nowy silnik, albo pierscionki. Ale to bajki. Jutro jedziemy w kieruku Neplu i oby zawory znowu sie nie poluzowaly, a olej u Tomka nie znikal.
sie ma
mariusz

czesc
Z Amritsaru wyruszylismy kilka dni temu. Pojechalismy glowna droga na Delhi, ale w Ambali odbilismy na skroty do zachodniej granicy Nepalu.
Glowna byla calkiem dobra, w wiekszosci dwupasmowa i nie tak zatloczona.
Pierwszego dnia zrobilismy ponad 450km, wlasnie dzieli autostradzie (210km). Niestety trafilismy na dwa dni upalu bez monsunu. Bylo jak w saunie, czasami zastanawialem sie co ja tu wlasciwie robie. Na kazdym postoju, co godzine, szukalem cienia i wypijalem duszkiem dwie zimne pepsi lub cole. Od tego goraca i dusznego powietrza krecilo mi sie w glowie.
Wilgotnosc siegla 81%, a slonce prazylo. Ciekawie zaczelo sie jednak robic dopiero na skrutach. Nie bylo az tak duzo ciezarowek, ale skonczyly sie nam punkty ze zdjec satelitarnych, bo nie planowalismy jechac na skruty do Nepalu.
Niestety czas nas goni. Szukalismy wiec drogi pytajac kogo sie da.
Ludzie, tak jak w Polsce, kierowali nas raczej na glowne drogi, ale mimo to udalo sie nam pojechac przez prawdziwa wies indyjska, na tych terenach muzulmanska.
Skonczyl sie asfalt, zaczely sie blota a miejscami kurz. Jechalem z rozpieta kurtka, wiec wszedzie gdzie kurz dotarl i zmieszal sie z potem, bylo bloto. Skora nie wytrzymuje takich temperatur w kombinezonie motocyklowym, a ja nie pojade na golasa jak HIndus, bo gdzies tam pod deklem czai sie strach przed wypadkiem. Kombinezon znowu przesiakl potem i wszedzie na ciele pojawily sie potowki. Na przyszly rok juz nie bedzie wysokich gor na trasie, wiec kombinezon zabieram teraz do Polski, a przywioze sobie zbroje, lekka kurte i lekkie spodnie z ochraniaczami.
Wies bardzo nam sie spodobala. Moze brudna i smierdzaca od gnijacych na sloncu odpadkow, ale zupelnie inna od tej w Kaszmirze, a na pewno od tej w Laddakh. Teraz trwa ramadan, wiec wioski muzulmanskie wieczorami sa bardzo ruchliwe, chociaz sklepy sa pozamykane. Przez caly dzien nie wolno jesc, dopiero po zmroku zaczyna sie fiesta.
Zpelnie nie zauwazylismy przekroczenia Yamuny, bylo juz dosc ciemno.
Potem pojechalismy kolejnym skrutem i wypatrzylem slabo wyjezdzony skret w trzcine cukrowa. Rozbilismy namioty na malej polance. SLyszelismy droge i pobliska wioske, ale do nas nikt nie przyszedl. Przez cala noc muezin nawolywal z meczetu, na zmiane z puszczanymi z tasmy jakimis piesniami religijnymi, na czytanie koranu mi to nie wygladalo. Noc byla duszna, a tuz po prysznicu padlismy do namiotow. Spiwory nie byly potrzebne. Najpiekniejszy byl ranek, chlodny, zeski i wilgotny od rosy.
Obudzily nas ptaki biegajace o zaoranym polu. Wyjechalismy jeszcze przed wschodem slonca szukac przeprawy przez Ganges. Juz tutaj rzeka ma ponad kilometr szerokosci. Mapy nie zgadzaly sie z rzeczywistoscia i krazylismy po zapomnianych przez boga i partie wiosach, gdzie wszystkie obudzone o poranku oczy wpatrywaly sie w nas jak w obraz.
Zadko kto wyjezdza z takich wiosek dalej niz do sasiedniej wioski, a wiec widok turysty i w dodatku na takim monstrum, byl zjawiskiem nie do ocenienia. Kto zaspal i nas nie zauwazyl, ten stracil jedyna w zyciu szanse.
Trudno bylo nawiazac kontakt z tubylcami, bariera jezykowa to nic, ale kontakt mentalny tez sie nie udawal.
Szukalismy takich co maja chociaz jeden dlugopis wpiety w klape w miare czystego surdutu, oni potrafili wskazac droge. Mimo tej zapyzialosci, mieszkaja tu ludzie wyksztalceni, lekarz, weteryniorz i ekonom. Czasami trafi sie rezydencja obszarnika - kulaka. Tuz przed tama na Gangesie znalezlismy wielka szkole w budowie, WYkorzystalismy cien i posadzke betonowa aby wyregulowac zawory w moim KTMie i podokrecac kilka srubek w KTMie Tomka. Potem walczylismy na skruty aby dojechac do Nepalu.
Mielismy dwie rzeczki bez mostow, spotkanie z lokalnymi oszukiwaczami mleka.
Dolewaja pol na pol wode i jakis proszek. Potem turysta kupuje lassi w restauracji i dziwi sie, ze ma zatrucie, a woda byla ze studni z pola ryzowego.
Najwazniejszy punkt programu, czyli granica Indii przed nami. Migruje przez nia duzo Indyjczykow i Nepalczykow, nie potrzebuja paszportow, chodza do pracy i na zakupy. SPedzilismy najpierw godzine przy odprawie paszportowej, czyli przy skrzypiacym, starym, drewnianym biurku, na tarasie domku z gliny. Potem byli celnicy. SPecjalnie zarezerwowalismy sobie na nich dwa dni, bo mamy problem z przekroczeniem dozwolonego czasu pobytu motocykli w Indiach. Ale poszlo w dwie godziny. Mieli wiekszy problem z nami niz my z nimi. NIe wiedzieli co zrobic, chyba takie miglance z Polski im sie nie trafiaja. Zreszta na przejsciu Banbasa-Mahendranagar jest zaledwie 30-50 pojazdow turystycznych rocznie, to bardzo malo. SPrawdzilismy w ksiazce gosci. Bo oni tu wpisuja wszystko do zakurzonych ksiag, chociaz komputery stoja pod sciana. DOmek celnikow to lepinaka z mat trzcinowych i gliny, kryta strzecha.
Wcisnelismy im odpowiednia bajke o zepsutych motocyklach i problemach finansowych, a oni wpisali ja do ksiegi w hindi obok wpisu z naszych carnetow de passage. Mam przykre doswiadczenie z indyjskimi biurokratami, najlepszymi na swiecie, z zeszlego roku, wiec obawialem sie, ze dadza nam kare albo zaaresztuja motocykle. Tomek jak zwykle zgrywal chojraka i twierdzil, ze nie moga nam nic zrobic, ale ja wiem swoje.
Odprawa paszportowa nepalska byla milym spotkaniem z urzednikiem ceniacym sobie turystow, a spisywanie danych z carnetow w buddce celnikow wielkosci strozowki trwalo piec minut. Kazali nam samemu wpisac sie do ksiegi. Potem mielismy 7km i wzielismy pokoj w hotelu w Mahendranagar. To male miasteczko przygraniczne.
KOlejny dzien byl tym krytycznym dla mojego motocykla. Nie wiadomo czy z powodu oleju samochodowego, czy z powodu gownolitu, skasowal sie popychacz zaworowy i zawory ssace sie zamknely. Mysle ze przyczyna lezy po srodku. Dalszej jazdy nie bedzie. Motocykl mial zimowac w Bangkoku, daleko stad, ale samej jazdy zostalo okolo 850km. Niestety zostal na 15 miesiecy w hotelu w Mahendranagar. Wlasciciel okazal sie calkiem w porzadku gosciem. Oplata 13USD za miesiac. Musze po powrocie kupic urzywany silnik i go rozebrac i zlozyc i tak po pare razy. Jak sie wprawie jak kosmonauci z NASSA co cwicza wszystkie awaryjne programy na ziemi. To kupie czesci zapasowe, przyjade w grudniu 2010 do Mahendranagar i zrobie remont w godzine.
Nastepnego dnia pojechalismy jednym bzykiem dalej. Ja bez kasu i w sandalach, bo reszta zostala na nastepny rok.
Zatrzynalismy sie w Bardia National Park. Tomek chcial pojezdzic na sloniu, a wyszla z tego calkiem przyjemna okolicznosc do obserwacji neplaskiej wsi. NIe ma tu przeludnienia jak w Indiach, drogi sa puste, ludzie nie walcza o swoje miejsce na ziemi i o przetrwanie. Jest czysto i nie smierdzi. Mimo, ze to Hinduisci. Nepal jest teraz na takim etapie, ze zachodza tu przemiany obyczajowe i spoleczne. Ciasny system kastowy zaczyna sie burzyc. Neomaoisci dochodza do wladzy. Wszedzie znaki skrzyzowanego sierpa i mlota oraz czerwone gwiazdy. Zaskoczyla mnie tez ilosc sklepow z alkoholem. Jednak ludzie sa tu mili i przyjazni. Zupelnie inni niz Indyjczycy. Wycofani, skryci, spokojni, troche przesadni w unizonosci wobec obcego. Zupelne przeciwstawienstwo mieszkancow Indii. Wszyscy turysci mowia jedz do Nepalu to odpoczniesz od Indii. Ja bym powiedzial, ze aby odpoczac od Indii trzeba wrocic do domu. Nepal to zupelnie inna bajka. Nawewt twarze ludzi sa bardziej z rasy birmanskiej niz aryjsko perskiej.
Nasteponego dnia pojechalismy 300km do Bhutwal. Odechcialo mi sie po tym jechac na jednym motocyklu we dwoch.
Kregoslup i tylek mi siada. Ale droga byla przyjemna, miejscami, po 20km nie widzielismy ani jednego samochodu. We wszystkich krajach osciennych do Nepalu byloby to cudem. Tloczniej zrobilo sie przy duzym miescie Bhutwal i okazalo sie, ze jak wtloczyc wielu nepalczykow na maly teren to staja sie Indyjczykami. Brud, halas, smrod. Ale dla mnie to juz bardziej przyjazna atmosfera. Varanasi to to nie jest ale czulem sie jak u siebie.
KOlejnego dnia, czyli dzis, pojechalem autobusem 158km do Pokhary. Tomek przyjechal motocyklem. Trasa byla miejscami nudna. Gory gliniaste, tak bym je nazwal. Miejscami jednak bylo skalicie i pieknie. Tak sobie dumalem i doszedlem do wniosku, ze te gory sa jak Nepalki.
NIeskazitelnie piekne, ale jakies takie cukierkowe, niewyraziste.
Wystarczy jedna skaza i cala beczka miodu do wyrzucenia. Jednak przykowaja wzrok, pobudzaja pozadanie, tylko nie mozna ich zapamietac, bo sa nijakie.
sie ma
mariusz
"Masz niskie ciśnienie... ja Ci je podniosę"

BENCAMP

Benes
ADMINISTRATOR
Posty: 5127
Rejestracja: sob 10 lut, 2007

Postautor: Benes » wt 29 wrz, 2009

czesc
Z Amritsaru wyruszylismy kilka dni temu. Pojechalismy glowna droga na Delhi, ale w Ambali odbilismy na skroty do zachodniej granicy Nepalu.
Glowna byla calkiem dobra, w wiekszosci dwupasmowa i nie tak zatloczona.
Pierwszego dnia zrobilismy ponad 450km, wlasnie dzieli autostradzie (210km). Niestety trafilismy na dwa dni upalu bez monsunu. Bylo jak w saunie, czasami zastanawialem sie co ja tu wlasciwie robie. Na kazdym postoju, co godzine, szukalem cienia i wypijalem duszkiem dwie zimne pepsi lub cole. Od tego goraca i dusznego powietrza krecilo mi sie w glowie.
Wilgotnosc siegla 81%, a slonce prazylo. Ciekawie zaczelo sie jednak robic dopiero na skrutach. Nie bylo az tak duzo ciezarowek, ale skonczyly sie nam punkty ze zdjec satelitarnych, bo nie planowalismy jechac na skruty do Nepalu.
Niestety czas nas goni. Szukalismy wiec drogi pytajac kogo sie da.
Ludzie, tak jak w Polsce, kierowali nas raczej na glowne drogi, ale mimo to udalo sie nam pojechac przez prawdziwa wies indyjska, na tych terenach muzulmanska.
Skonczyl sie asfalt, zaczely sie blota a miejscami kurz. Jechalem z rozpieta kurtka, wiec wszedzie gdzie kurz dotarl i zmieszal sie z potem, bylo bloto. Skora nie wytrzymuje takich temperatur w kombinezonie motocyklowym, a ja nie pojade na golasa jak HIndus, bo gdzies tam pod deklem czai sie strach przed wypadkiem. Kombinezon znowu przesiakl potem i wszedzie na ciele pojawily sie potowki. Na przyszly rok juz nie bedzie wysokich gor na trasie, wiec kombinezon zabieram teraz do Polski, a przywioze sobie zbroje, lekka kurte i lekkie spodnie z ochraniaczami.
Wies bardzo nam sie spodobala. Moze brudna i smierdzaca od gnijacych na sloncu odpadkow, ale zupelnie inna od tej w Kaszmirze, a na pewno od tej w Laddakh. Teraz trwa ramadan, wiec wioski muzulmanskie wieczorami sa bardzo ruchliwe, chociaz sklepy sa pozamykane. Przez caly dzien nie wolno jesc, dopiero po zmroku zaczyna sie fiesta.
Zpelnie nie zauwazylismy przekroczenia Yamuny, bylo juz dosc ciemno.
Potem pojechalismy kolejnym skrutem i wypatrzylem slabo wyjezdzony skret w trzcine cukrowa. Rozbilismy namioty na malej polance. SLyszelismy droge i pobliska wioske, ale do nas nikt nie przyszedl. Przez cala noc muezin nawolywal z meczetu, na zmiane z puszczanymi z tasmy jakimis piesniami religijnymi, na czytanie koranu mi to nie wygladalo. Noc byla duszna, a tuz po prysznicu padlismy do namiotow. Spiwory nie byly potrzebne. Najpiekniejszy byl ranek, chlodny, zeski i wilgotny od rosy.
Obudzily nas ptaki biegajace o zaoranym polu. Wyjechalismy jeszcze przed wschodem slonca szukac przeprawy przez Ganges. Juz tutaj rzeka ma ponad kilometr szerokosci. Mapy nie zgadzaly sie z rzeczywistoscia i krazylismy po zapomnianych przez boga i partie wiosach, gdzie wszystkie obudzone o poranku oczy wpatrywaly sie w nas jak w obraz.
Zadko kto wyjezdza z takich wiosek dalej niz do sasiedniej wioski, a wiec widok turysty i w dodatku na takim monstrum, byl zjawiskiem nie do ocenienia. Kto zaspal i nas nie zauwazyl, ten stracil jedyna w zyciu szanse.
Trudno bylo nawiazac kontakt z tubylcami, bariera jezykowa to nic, ale kontakt mentalny tez sie nie udawal.
Szukalismy takich co maja chociaz jeden dlugopis wpiety w klape w miare czystego surdutu, oni potrafili wskazac droge. Mimo tej zapyzialosci, mieszkaja tu ludzie wyksztalceni, lekarz, weteryniorz i ekonom. Czasami trafi sie rezydencja obszarnika - kulaka. Tuz przed tama na Gangesie znalezlismy wielka szkole w budowie, WYkorzystalismy cien i posadzke betonowa aby wyregulowac zawory w moim KTMie i podokrecac kilka srubek w KTMie Tomka. Potem walczylismy na skruty aby dojechac do Nepalu.
Mielismy dwie rzeczki bez mostow, spotkanie z lokalnymi oszukiwaczami mleka.
Dolewaja pol na pol wode i jakis proszek. Potem turysta kupuje lassi w restauracji i dziwi sie, ze ma zatrucie, a woda byla ze studni z pola ryzowego.
Najwazniejszy punkt programu, czyli granica Indii przed nami. Migruje przez nia duzo Indyjczykow i Nepalczykow, nie potrzebuja paszportow, chodza do pracy i na zakupy. SPedzilismy najpierw godzine przy odprawie paszportowej, czyli przy skrzypiacym, starym, drewnianym biurku, na tarasie domku z gliny. Potem byli celnicy. SPecjalnie zarezerwowalismy sobie na nich dwa dni, bo mamy problem z przekroczeniem dozwolonego czasu pobytu motocykli w Indiach. Ale poszlo w dwie godziny. Mieli wiekszy problem z nami niz my z nimi. NIe wiedzieli co zrobic, chyba takie miglance z Polski im sie nie trafiaja. Zreszta na przejsciu Banbasa-Mahendranagar jest zaledwie 30-50 pojazdow turystycznych rocznie, to bardzo malo. SPrawdzilismy w ksiazce gosci. Bo oni tu wpisuja wszystko do zakurzonych ksiag, chociaz komputery stoja pod sciana. DOmek celnikow to lepinaka z mat trzcinowych i gliny, kryta strzecha.
Wcisnelismy im odpowiednia bajke o zepsutych motocyklach i problemach finansowych, a oni wpisali ja do ksiegi w hindi obok wpisu z naszych carnetow de passage. Mam przykre doswiadczenie z indyjskimi biurokratami, najlepszymi na swiecie, z zeszlego roku, wiec obawialem sie, ze dadza nam kare albo zaaresztuja motocykle. Tomek jak zwykle zgrywal chojraka i twierdzil, ze nie moga nam nic zrobic, ale ja wiem swoje.
Odprawa paszportowa nepalska byla milym spotkaniem z urzednikiem ceniacym sobie turystow, a spisywanie danych z carnetow w buddce celnikow wielkosci strozowki trwalo piec minut. Kazali nam samemu wpisac sie do ksiegi. Potem mielismy 7km i wzielismy pokoj w hotelu w Mahendranagar. To male miasteczko przygraniczne.
KOlejny dzien byl tym krytycznym dla mojego motocykla. Nie wiadomo czy z powodu oleju samochodowego, czy z powodu gownolitu, skasowal sie popychacz zaworowy i zawory ssace sie zamknely. Mysle ze przyczyna lezy po srodku. Dalszej jazdy nie bedzie. Motocykl mial zimowac w Bangkoku, daleko stad, ale samej jazdy zostalo okolo 850km. Niestety zostal na 15 miesiecy w hotelu w Mahendranagar. Wlasciciel okazal sie calkiem w porzadku gosciem. Oplata 13USD za miesiac. Musze po powrocie kupic urzywany silnik i go rozebrac i zlozyc i tak po pare razy. Jak sie wprawie jak kosmonauci z NASSA co cwicza wszystkie awaryjne programy na ziemi. To kupie czesci zapasowe, przyjade w grudniu 2010 do Mahendranagar i zrobie remont w godzine.
Nastepnego dnia pojechalismy jednym bzykiem dalej. Ja bez kasu i w sandalach, bo reszta zostala na nastepny rok.
Zatrzynalismy sie w Bardia National Park. Tomek chcial pojezdzic na sloniu, a wyszla z tego calkiem przyjemna okolicznosc do obserwacji neplaskiej wsi. NIe ma tu przeludnienia jak w Indiach, drogi sa puste, ludzie nie walcza o swoje miejsce na ziemi i o przetrwanie. Jest czysto i nie smierdzi. Mimo, ze to Hinduisci. Nepal jest teraz na takim etapie, ze zachodza tu przemiany obyczajowe i spoleczne. Ciasny system kastowy zaczyna sie burzyc. Neomaoisci dochodza do wladzy. Wszedzie znaki skrzyzowanego sierpa i mlota oraz czerwone gwiazdy. Zaskoczyla mnie tez ilosc sklepow z alkoholem. Jednak ludzie sa tu mili i przyjazni. Zupelnie inni niz Indyjczycy. Wycofani, skryci, spokojni, troche przesadni w unizonosci wobec obcego. Zupelne przeciwstawienstwo mieszkancow Indii. Wszyscy turysci mowia jedz do Nepalu to odpoczniesz od Indii. Ja bym powiedzial, ze aby odpoczac od Indii trzeba wrocic do domu. Nepal to zupelnie inna bajka. Nawewt twarze ludzi sa bardziej z rasy birmanskiej niz aryjsko perskiej.
Nasteponego dnia pojechalismy 300km do Bhutwal. Odechcialo mi sie po tym jechac na jednym motocyklu we dwoch.
Kregoslup i tylek mi siada. Ale droga byla przyjemna, miejscami, po 20km nie widzielismy ani jednego samochodu. We wszystkich krajach osciennych do Nepalu byloby to cudem. Tloczniej zrobilo sie przy duzym miescie Bhutwal i okazalo sie, ze jak wtloczyc wielu nepalczykow na maly teren to staja sie Indyjczykami. Brud, halas, smrod. Ale dla mnie to juz bardziej przyjazna atmosfera. Varanasi to to nie jest ale czulem sie jak u siebie.
KOlejnego dnia, czyli dzis, pojechalem autobusem 158km do Pokhary. Tomek przyjechal motocyklem. Trasa byla miejscami nudna. Gory gliniaste, tak bym je nazwal. Miejscami jednak bylo skalicie i pieknie. Tak sobie dumalem i doszedlem do wniosku, ze te gory sa jak Nepalki.
NIeskazitelnie piekne, ale jakies takie cukierkowe, niewyraziste.
Wystarczy jedna skaza i cala beczka miodu do wyrzucenia. Jednak przykowaja wzrok, pobudzaja pozadanie, tylko nie mozna ich zapamietac, bo sa nijakie.
sie ma
mariusz
"Masz niskie ciśnienie... ja Ci je podniosę"

BENCAMP

Benes
ADMINISTRATOR
Posty: 5127
Rejestracja: sob 10 lut, 2007

Postautor: Benes » wt 29 wrz, 2009

czesc
To juz ostatnia czesc opisu naszej podrozy motocyklami. Z Pokhary pojechalismy do Kathmandu. Ja autobusem, a Tomek swoim motocyklem. Trasa nie byla ani tak ciekawa ani tak przyjemna jak z Buthwal do Pokhary.
Jedzie sie przez caly czas dosc zatloczona droga posrod zielonych pagorkow, zupelnie jak w Bieszczadach, tylko mniej ciekawie. Koncowka to wjazd na przelecz 1700m n.p.m. i z drugiej strony jest dolina Kathmandu na 1600m n.p.m. Po drodze stalismy w korku, bo na drodze strajkowali rolnicy. Nie mozna bylo sie dowiedzec o co im chodzi, ale zablokowali droge. Puscili tylko karetke pogotowia i samochod UNow (United Nations).
Postawili pare koszy wiklinowych i kamieni w poprzek i zrobil sie korek na kilka kilometrow. Nepalczycy jednak nie sa tak bezmyslni jak Indyjczycy i nie blokowali drogi pchajac sie ile wlezie, ale stali rowno jeden za drugi. Po godzinie pojechalismy.
Do Kathmandu dojechalem po zmroku. Tomek znalazl jakis hotel z parkingiem w Thamelu, turystycznym getcie Kathmandu. Nie moglem go jednak znalezc po nazwie, trwalo to ponad godzine. Zwiedzilem przy okazji caly Thamel, da sie go obejsc w 15 minut. Przed naszym hotelem stala tez bushtaxi ze Szwajcarii, to pierwsi podroznicy jakich zobaczylism co przyjechali tu na wlasnych kolach. Ale gosci nie bylo, poszli na jakis treking, a po trzech dniach nagle samochod zniknal. Nie poznalismy ich.
Kathmandu zrobilo na mnie dosc nieciekawe wrazenie pierwszego dnia. Ale nastepnego rano bylo juz lepiej. Zwiedzilismy nieco Thamel i okolice starego miasta. Kathmandu jest przeludnione jak kazde miasto indyjskie, wiec spacerowanie to walka o przestrzen na ulicy z ludzmi, mopedami, samochodami, rikszami i rowerami. Poza ceglanymi murami domow nic tu nie jest spokojne. W poludnie jest goraco jak diabli, deszcze juz nie padaja. Wiec na zwiedzanie przeznaczalismy poranki i wieczory. O trekingu nie myslelismy bo aby cokolwiek zobaczyc z Himalajow, to trzeba jechac caly dzien samochodem i potem isc caly dzien aby zaczelo sie robic choc troche ladniej. Z pewnoscia gorski Nepal to zupelnie inne zjawisko niz to co widzielismy po drodze i w miastach, ale myslac o trekingu w Neplu przychodzi mi na mysl obowiazkowe przeswietlenie ploc.
Niby jest konieczny aby poznac caly Nepal, niby zdrowy i ciekawy, ale kompletnie nie mam na to ochoty, wolalbym treking w Tuwie, Tien Shanie i wiele innych miejsc, tylko nie Nepal. Wlasciwie nie wiem dlaczego, po prostu ten kraj nie przyciaga mnie tak bardzo aby tu wracac. To chyba pierwszy kraj jaki widzialem, ktory byl dla mnie interesujacy ale tylko na raz. Nie umiem tego zdefiniowac.
Ale wracajac do doliny Kathmandu. Stare miasto w stolicy najlepiej zwiedzalo mi sie o poranku. Wtedy swiat tych rejonow Azji wyglada inaczej. Wszystko sie budzi, a slonce nie jest tak dokuczliwe.
Zwiedzilismy takze Bhaktapur i Patan, chociaz to kosztowne. Wyrobilem sobie zdanie o tych miejscach. Kazde z nich jest inne. Tak jak Kathmandu jest typowym przykladem miasta zyjacego, o kazdej porze dnia starowka spelnia swoje funkcje. Rano rozkladaja sie na ulicach kramy z produktami rolnymi, potem otwieraja sie sklepy dla turystow, na koniec dnia przyjezdzaja obwozne bary na kolkach. A wszystko to w krajobrazie tysiacletnich swiatyn, w ktorych bawia sie dzieci, a zabytkowe posagi uzywaja jak koniki na karuzeli. Bhaktapur jest inny, starowka to takie sterylne ciastko dla turystow. Jest taka jaka by chcieli widziec ja biali. Czysta uporzadkowana, bez halasu, bez tubylcow, duzo restauracji i plenerow zdjeciowych. Ponizej starowki jest miasto zyjace. Dziwne robi wrazenie, bo domy sa z nieotynkowanej czerwonej cegly, a dachy drewniane. Teren lekko pofaudowany wiec mozna sie przez chwile poczuc jakby w jakims zapuszczonym miasteczku w Alpach. Pathan i jego starowka to zupelnie inna historia. Dziala bardziej jak park, miejsce spotkan tubylcow, centralny punkt miasta, ale odgrodzony od halasu samochodow i mopedow. Paradoksalnie to tutaj mozna najlepiej podpatrywac ludzi, zachowuja sie swobodnie, bo przychodza tu wieczorami tak dla odpoczynku od ruchu miasta. Umawiaja sie na randki, dzieciaki bawia sie miedzy swiatyniami, starcy prowadza dysputy siedzac na kamiennych stopniach swiatyn. Jest malo sklepow i restauracji dla turystow, a po 17-stej zamykaja muzea i palac, wiec bialego sie nie zauwazy i o to chodzi.
Tubylcy przestaja pracowac i staja sie bardziej soba. Poczulem sie tam jakbym jechal przez kolejne nieznane z przewodnika miasteczko i zawital na chwile po drodze. Takie podrozowanie lubie. Niestety dolina Kathmandu jest przesiaknieta turystyka i trudno poczuc sie tu anonimowym bialym.
Wszyscy widza w nas WM, czyli walking money, albo white man. Pathan i Bhaktapur leza bardzo blisko Kathmandu, wlasciwie sie z nim lacza.
Spedzilismy w tym miejscu 6 dni. Jak dla mnie w zupelnosci wystarczy, niestety bede musial w przyszlym roku posiedziec tu jeszcze 3 dni aby wyprawic motocykl do Bangkoku.
No wlasnie, motocykl Tomka zapakowalismy do drewnianej skrzynki w dwie godziny. Troche musielismy sie opedzac od pomocnych tubylcow, ktorzy w dobrej wierze potrafia wszystko zepsuc swoim bezmyslnym pospiechem. Ale kiedy potrzebowalismy bezrozumnej sily aby podniesc motocykl albo go przesunac, to sie przydawali. Koszt wyprawienia motocykla do Bangkoku to 750USD. Jedyne formalnosci jakie trzeba wykonac, to pojsc do biura czlowieka od cargo i mu zaplacic, reszte organizuje on sam. Moze jest to mozliwe do zrobienia samemu. Zaoszczedza sie wtedy 120USD na jego prowizji. Ale bieganie z papierami po lotnisku nie jest latwe, wypelnianie papierow w nepali takze. Motocykl dolecial do Bangkoku 17-stego, my 19-stego rano.
Mimo, ze w Kathamndu az roi sie od turystow i od Polakow, to jednak nie zaprzyjaznilismy sie z nikim. Troche liczylem na Szwajcarow z bushtaxi, ale sie przeliczylem.
18-stego w poludnie pojechalismy na lotnisko celem wylotu do Bangkoku przez Delhi, bo tak taniej o 400zl. Trzymali nas na miedzynarodowym lotnisku w Kathmandu bez wentylacji w nieduzej salce kilkudziesieciu ludzi. Sprawdzali trzy razy czy nie przemycamy bomby na poklad. Ale potem juz polecialo lekko. Tomek wynalazl w internecie taka strone gdzie mozna sie zorientowac jakie sa najlepsze miejsca w samolotach.
Poprosilismy o takie wlasnie i dostalismy. Miejsca na nogi dwa razy wiecej i przy oknie. Moglismy podziwiac Himalaje z gory. Wystajace z bialych chmur szczyty osmiotysiecznikow sa piekne, ale zeby od razu na nie wlazic... to nie dla mnie.
Wyladowalismy w Delhi i tutaj znowu wpadlismy w objecia indyjskiej biurokracji. Nie mozna sobie po prostu pojsc po lotnisku i oczekiwac na lot do nastepnego kraju. Najpierw trzeba sie zarejestrowac, potem trzymaja czlowieka w malej salce, potem dopiero daja karte boardingowa i mozna przejsc na lotnisko. Oczywiscie cale lotnisko jest klimatyzowane, a ze dziki nie umie regulowac klimatyzacji to wlacza ja na full. Na zewnatrz jest 35st.C a w srodku 18st.C. Ubralem wszystko co mialem na siebie ale i tak sie przeziebilem od zmiany temperatur. Poza tym jedzenie jakie daja w samolotach indyjskich linii nie jest zdrowe dla muzungu (bialego), nie wazne co bym zjadl i tak wylecialo druga strona w dodatku w postaci takiej samej konsystencji i koloru.
W Bangkoku wyladowalismy wczesnie rano. Na nowym lotnisku. To juz zupelnie inna bajka. Jednak musielismy odstac swoje w kolejce po wizy.
Kiepsko sie czulem i bylem lekko nerwowy, a wciskajacy sie przed nas Hindus, w dodatku glupkowato sie usmiechajacy dal mi popalic. Sam nie wiem czemu sie powstrzymalem, przypieprzyc mu to byla taka mila perspektywa. Moglbym odreagowac cala ta nieudana podroz, a tak musze szukac innego sposobu.
Z lotniska pojechalismy na cargo aby sprawdzic motocykl Tomka. Jest do odbioru w poniedzialek, jak tylko custom zacznie dzialac. Potem szukalismy taniego hotelu w turystycznej dzielnicy Bangkoku. Tanie krainy sie skonczyly, od dzis nie stac nas na restauracje, ani taksowki.
Najtanszy hotel to 80zl za dwojke. Ale moze poza stolica bedzie inaczej... za rok.
Odespalem chorobe i zarwana noc w samolocie. I wieczorem poszlismy z Tomkiem na miasto, wtopic sie w tlum. Jak to Tomek mowi kurwy, konserwy i wodka bez przerwy. To co mowia w Europie o Bangkoku jest prawda. Tutaj przyjezdza bialy aby poczuc sie jeszcze mlodym. Dziewczyn do wynajecia jest tak duzo, ze po godzinie lazikowania po kolorowych od neonow uliczkach, w ogole sie ich nie zauwaza. Maja czym oddychac i na czym chodzic, maja wszystko co trzeba i jeszcze wiecej, umiejetnosci jakich najlepszy europejski masazysta nie ma. Jesli cie stac na cztery na raz to sprawia ze bedziesz mogl cztery na raz. Same masaze sa od 20zl w gore. Oczywiscie mozna tez znalezc tajski masaz zdrowotny, ale to juz jest drogie. Dupe uratowaly nam bary przewozne na kolkach. Sprzedaja tam mieso z szaszlykow, smazone robaki co Bear Grylls jada na surowo i whiskey na szklanki. Tylko na to nas stac, ale najesc sie mozna. Smazone pasikoniki sa najlepsze, smakuja jak frytki a to przeciez najlepiej przyswajalne bialko. Przestalem jesc indyjskie warzywa i od razu skonczyla sie sraczka. Spacer po nocnych ulicach Bangkoku to wrazenie nie do zapomnienia, ale nudzi sie po 2-3 godzinach. Jesli jestes bogaty i mozesz wydac w jeden wieczor wiecej niz w Polsce, to znalazles sie w raju. Reszta moze popatrzec. Ale i tak warto.
Nastepnego dnia Tomek poszedl szukac parkingu na swoj motocykl, znalazl cos za 100zl/miesiac. Potem poszlismy na miasto. Ubzduralem sobie, sam nie wiem skad, ze w Tajladni to jest tania elektronika. Juz widzialem te siatki pelne zakupow. Ale jak poszlismy do najwiekszego supermarketu z elektronika, taki na 5 pieter, to sie okazalo, ze ceny sa wyzsze niz w Polsce, a czasami takie same. Wiec wyszlismy z niczym. Wybor jest jak cholera, ale co z tego skoro w Europie mozna kupic na Allegro taniej i tez bez gwarancji.
Potem zrobilismy sobie objazd motoriksza po miescie. Jakby schowac pod ziemie te wszystkie wiszace kable i ludzi ze skosnookimi twarzami, to normalnie jak w Hiszpanii. Zrobilem zadziwiajaco malo zdjec. Wrocilismy przez park aby odetchnac od zgielku i halasu. Ale tu nie jest tak jak w Indiach. Na ulicach panuje porzadek, nawet jezdza bardziej slamazarnie od nas. Jest czysto i nie smierdzi. Po prostu cywilizacja.
Zostalo nam jeszcze siedziec tu do czwartku, potem lot do Europy. Za rok jak przyjade do Bangoku z motocyklem to tylko jedna noc i rura na wies.
Tu jest dla mnie zbyt turystycznie. Chociaz podgladanie Tajow to mile zajecie, sa dziwni, musze im poswiecic wiecej czasu. Najlatwiej mozna dostrzec ich dwulicowosc, kazdy gest nie jest tym czym sie wydaje.
To chyba na tyle, mam nadzieje ze za rok bedziemy mieli wiecej szczescia w podrozy na motocyklach, bo jesli nie to diabli z tym, przestawiam sie na rower.
sie ma
mariusz
"Masz niskie ciśnienie... ja Ci je podniosę"

BENCAMP


Wróć do „Imprezy 4x4”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 13 gości